-Spakowałaś
wszystko? Naprawdę wszystko? I dodatkowy nóż, kanapki, prezent od
Demeter, kwiatek szczęścia i tal...
-Katie, daj mi
spokój! Nie jadę na wycieczkę, tylko na misję z powodu zaginięcia
mojej kochanej przyjaciółki a twoje gadanie nie należy do spraw
potrzebnych! - wydarłam się na Katie, która chyba już dziewiąty
raz przeszukiwała mój plecak, czy mam w nim absolutnie wszystko.
Okazało się, że wraz z wyjazdem na misję w domku Demeter istnieje
bardzo wiele zwyczajów z tym związych. Kiedy zapytałam się Katie,
dlaczego nie było tak przy moim pierwszym dojazdem na misję,
odpowiedziała, że było inaczej ponieważ tamtą misję
prowadziłam, a w tej jestem uczestnikiem, i dlatego mam zabrać ze
sobą jakiś patyk niby pobłogosławiony przez Demeter, szczęśliwy
kwiatuszek, wisiorek w kształcie róży itd.
Nim wypowiedziałam
te słowa zaczęłam żałować. Byałm strasznie zdenerwowana. Bałam
się o Rachel i w ogóle o wszystkich. Ta cała przepowiednia też
mnie nieźle nastraszyła. Całą noc nie spałam i zastanawiałam
się, kto zginie a kto zdradzi. O i w dodatku moimi towarzyszami byli
Luke i Anabel.
-Przepraszam, ja...
nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Naprawdę, nie wiem, co się...
- zaczęłam, ale Katie mi przerwała.
-Wiem, wszyscy
martwimy się o Rachel. I o was. Ale także w was wierzymy i w to, że
uratujecie Rachel i wszyscy wrócicie cali i zdrowi. A przepowiednia...
niech sobie tam będzie ale ja wierzę, że wszyscy wrócicie. - po
swojej krótkiej przemowie rzuciła na łóżko „szczęśliwy”
talizman jakiegoś chłopczyka na słoniu którego nie zdążyła mi
jeszcze wpakować do plecaka, i przytuliła mnie.
-Dzięki.
No a godzinę
później, po następnych pozegnaniach, tym razem z Chejronem,
siedziałam w taksówce ściśnięta pomiędzy Nico a Anabel. Tak
jak na mojej pierwszej misji, mieliśmy pojechać na Olimp i spytać
się o pomoc bogów. Ktokolwiek by nie porwał Rachel, był silny i
niewiadomo co mógł zrobić. Może to jakiś mityczny potwór,
którego znają bogowie i mogą zrobić jakieś bum bum, poleci błysk
i Rachel z nami, cała i zdrowa.
Byłoby fajnie.
Jechaliśmy w
milczeniu. Annabeth, siedząca z przodu, czyściła palcami swój
sztylet i oglądała go ze wszystkich stron, jakby chciała
sprawdzić, czy nie ma na nim nawet odrobiny kurzu... czy krwi. Percy,
siedzący tuż obok niej, przyglądał się temu, co robiła, ale
myślami był gdzieś indziej. Nico wpatrywał się w plecy Argusa
tak długo, aż kilka z jego par oczu na karku zaczęło na niego
groźnie patrzeć. Anabel siedziała z głową zawieszoną w dół,
jak szmaciana laleczka, i drapała paznokciami kolana. Uświadomiłam
sobie, że wciąż nie wiem, kto jest jej rodzicem. Pewnie ktoś
stra...
Auć.
Szmaciana laleczka.
Na dźwięk tych
dwóch głupich słów mignęło mi przed oczami jakieś wspomnienie.
Dziewczyna o rudo-czarnych włosach, która mówiła, że mi pomoże,
bo jestem komuś potrzebna. Od tego zabolała mnie głowa. Co to za
cholerne, głupie wspomnienie, którego nawet nie pamiętam?
Kiedy wysiedliśmy
z taksówki przed Empire State Building, dopadł mnie jakiś dziwny
strach. Ostatnie moje spotkanie z bogami skończyło się mocnym
rąbnięciem w głowę i jakąś dziwną, bolesną chorobą przez
którą przez kilka tygodni leżałam jak sparaliżowana w łóżku.
Kiedy wszyscy ruszyli w stronę budynku, ja odruchowo się cofnęłam.
Nico podszedł do mnie i położył mi rękę na ramieniu.
-Hej, co jest?
Przypomniało mi
się, jak porwała go ta wielka ośmiornica i jak się wściekłam na
Zeusa, że nie chciał go uratować. A potem ta tajemnicza choroba...
Znowu przed oczami mignęła mi na sekundę rudo-czarna dziewczyna.
Kim była?
W tym momencie
naszą nieobecność zauważyła Annabeth.
-Hej! Idziecie?
Popatrzyłam na nią
i otrząsnęłam się z otępienia. Zeus nic mi nie zrobi, prawda? A
jakby co mam przyjaciół, którzy mnie obronią.
-W porządku –
odpowiedziałam na pytanie Nico, po czym dogoniliśmy resztę i
weszliśmy do budynku.
W środku siedział
portier. Miał zmierzchwione włosy i lekko podkrążone oczy, jakby
dopiero się obudził, popijał czarną kawę i czytał Harry'ego
Pottera. Chyba czwartą część, ale nie byłam pewna. Nie znam
się na tym. Miał nogi na biurku, ale gdy wszedliśmy natychmiast je
zdjął i poprawił lekko fryzurę, po czym zwrócił się do nas z
lekko wymuszonym uśmiechem: „W czym mogę pomóc?” ale brzmiało
to raczej jak „Co jest tak ważne, że przeszkodziliście mi w
czytaniu?”.
-Piętro 6000. -
wyjaśnił pokrótce Percy.
Portier obdarzył
go zdziwionym spojrzeniem i uniósł lekko brwi do góry.
-Ależ kochany,
mały, słodki dzieciaczku. - powiedział do niego, chociaż brzmiało
to jak obelga. - Nie ma tu akiego piętra. Coś ci się chyba
pomyliło? - ale po swojej wypowiedzi zaśmiał się nerwowo.
-Nie chce mi się
wygłupiać, stary, więc po prostu nas wpuść. Syn Posejdona,
Hadesa, Hermesa... Nie udawaj, żenie rozumiesz tylko nas wpuszczaj.
- powiedział Luke, który najwyraźniej tracił cierpliwość.
Portier lustrował
każdego z nas po kolei wzrokiem. W końcu westchnął, wyjął z
biurka złotą kartę i podał ją Percy'emu.
-Macie. W windzie
nie może być nikogo oprócz was. No już, spadajcie – i z
powrotem założył nog nabiurko, upił łyk kawy i powrócił do
czytania.
W windzie była
jakaś pani. Na nasz widok uśmiechnęła się serdecznie w stronę
Nica i poklepała mnie po ramieniu, po czym wyszła. Wsiedliśmy więc
do windy i pojechaliśmy prosto na spotkanie bogów.