PYF!

Nieładnie, nieładnie... zaraz Erynie zjedzą cię żywcem!smierdzacy_lamusie.ogg

czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział XIII

Ostatnie rozdziały będą krótsze.
Zbliżamy się ku końcowi...



Nie stał sam. Była z nim dziewczyna... Była dużo wyższa od niego, miała blond włosy... Ale jej oczy mnie przerażały. Były niebieskie... jeśli można by było tak je nazwać... Był tak jasne, że prawie białe, ale jeśli ktoś przyjażałby się uważniej można by było zauważyć jakiś błękit w tych oczach.
-Nico! - wykrzyknęła Bianca i rzuciła się by powitać brata. Przytuliła go i już więcej nie puszczała, cay czas trzymali się w objęciach. Czułam się trochę niezręcznie więc zaczęłam szurać nogami.
-Więc... tak... to jest... ehm... Angelina... ehm... moja dziewczyna... córka córki Aresa i syna Afrodyty. - powiedział Nico.
Kiedy to usłyszałam podwójnie mnie zamurowało. Nico miał DZIEW-CZY-NĘ? A jej rodzice byli półbogami? W takim razie ona była... półpółbogiem? Ćwierćbogiem? Stałam jak słup i tylko się gapiłam na nich.
-W Obozie są problemy... - ciągnął Nico. - Herosi znikają, a potem... potem znajdujemy ich martwe ciała na granicach Obozu. Lia – syn Hadesa zwrócił się do mnie – wszyscy przepraszają, że ci nie uwierzyli. To był naprawdę Chaos. Tylko jakoś zmodyfikował nam pamięci i...
-Rozumiem – przerwałam mu.
-Musicie nam pomóc. - powiedział niemal błagalnym tonem Nico.
Przez chwilę nie mogłam się ruszyć.
-Proszę – powiedział Nico patrząc na mnie i na Biancę.
Wyciągnęłam swój sztylet, który bezpiecznie leżał w kieszonce mojej sukienki tak zakamuflowanej, że nie było widać, iż jest to kieszonka i zaczęłam się mu przyglądać. Pomyślałam o Rachel, Harper, Percy'm, Annabeth... Może właśnie w tej chwili odpierają atak? A może któreś z nich leży umierając albo już martwe? Potem pomyślałam o Chaosie i krew się we mnie zalała. Jak on śmiał tak bezczelnie sobie przyjść do Obozu i wszystkich zmylić? Podniosłam wzrok i spojrzałam Nico w oczy.
-Chaos zobaczy, co to jest śmierć.

Godzinę później wjeżdżaliśmy furgonetką na Wzgórze Herosów. Posadzili mnie koło Angeliny, więc ja przez całą drogę starałam się myśleć o czymś innym. Myślałam o każdym z bogów. Przez ten krótki czas na Olimpie udało mi się lepiej poznać każdego z nich.
No i cóż, Zeus... czy obrażę Pana Niebios mówiąc, że spodobał mi się najmniej? Bez przerwy chodził w garniturach z tym swoim władczym spojrzeniem. Był taki... taki... zarozumiały? Jest królem olimpijczyków i uważa się za ważniejszego niż jest. No cóż...
Posejdona widziałam jedynie kilka razy, bo więcej czasu spędzał w swoim podwodnym pałacu, ale nawet przez ten czas udało mi się bardzo dużo razy pozazdrościć Percy'emu ojca. Jest miły, wyrozumiały, opiekuńczy... Chciałabym mieć takiego ojca.
Hera to dziwny Olimpijczyk. Niby fajna, ale kiedy coś idzie nie po jej myśli wpada we wściekłość i zaczyna drzeć się na byle kogo. Kiedyś Annabeth powiedziała mi, że dla niej jest ważna rodzina, ale idealna rodzina, a kto do niej nie pasuje ten według niej jest wyrzutkiem.
Moja matka o wiele przesadza z tą owsianką, którą podrzucała mi do jedzenia przy każdym posiłku. A oprócz tego ciągle zrzędzi, ciągle coś jej nie pasuje.
Ares jest fajny, ma ikrę i ciągle chce się bić, bez przewry opowiada jakieś żarty, może czasami słabe. Raz uczył mnie szermierki i przyznał, że radzę sobie nieźle jak na półboga i to córkę Demeter. Kiedy moja mama to usłyszała zrobiła się cała czerwona i przestała się odzywać do Aresa.
Atena mnie przeraża. Kiedy na mnie spoglądała tymi szarymi oczami starałam się uciekać jak najdalej. No i z nią się nie da kłócić. Zawsze ma rację.
Apollo też jest fajny. Oprócz tego że ciągle wymyśla poezję... Okropną poezję. Zwykle słuchał muzyki i pokazywał mi kciuk do góry. Nie wiem co o tym myśleć... Niestety jego siostry Artemidy nie udało mi się poznać. Była na jakiejś misji z Łowczyniami.
Hefajstos to zamknięty w sobie facet, który ma jakieś wonty do Aresa. Zapewne chodzi o Afrodytę.
A skoro o Afrodycie mowa, to ona nie dawała mi spokoju. Ciągle chciała chodzić na zakupy, malować, ubierać i czesać mnie jak lalkę. A jeśli nie, to oglądała telenowelę i krzyczała do telewizora.
Hermes ciągle latał z Zeusowymi sprawami, więc jego też nie udało mi się poznać.
A Dionizos, wiadomo siedzi w Obozie Herosów i nie jest najmilszym gościem. Leniwy to odpowiednie słowo.
Skupiłam myśli, kiedy zajechaliśmy na Wzgórze. Właściwie wszystko wyglądało... normalnie. Nie wiem, czego się spodziewałam. Wielkiej bitwy toczącej się po całym Obozie? Z Wielkiego Domu wbiegła Annabeth i wszystkich nas przytuliła. Oczywiście nawrzeszczała na mnie i przepraszała, że jej nie uwierzyłam.
Po ognisku wyznaczeni obozowicze poszli do patrol. Nie byłam wśród nich i poszłam spać. Sen przyszedł od razu.
Siedziałam w moim domu w kuchni, ale był on posprzątany, co było rzadkością. Piłam herbatę z tatą. A potem tata zamienił się w moją babcię.
-Twoja rodzina od zawsze była związana z przyrodą. - powiedziała.
Właściwie, to nigdy nie znałam mojego dziadka. Tata mówił, że był kimś ważnym dla przyrody. Potem umarł, ale nie wszyscy w to wierzyli. Zastanawiałam się, dlaczego ktoś nie wierzył w śmierć mojego dziadka. Hmm.
Potem nie piłam już herbatki z moją babcią, ale siedziałam na wzgórzu i patrzyłam się z góry na Chaosa i kilka drakain.
-Musi mieć przebudzenie doskonałe. - usłyszałam Chaosa. - Dziś rano zaatakujemy Obóz.
-Przynęta była doskonała! - usłyszałam syk innego stwora, ale go nie zobaczyłam. Jedna z drakain uniosła Chaosa który był teraz czymś w rodzaju balonika z którego wypompowano powietrze. Co się z nim stało? Moje oczy prawie wyszły na wierzch, kiedy drakaina chciała połknąć to, co było jeszcze przed chwilą Chaosem, ale następne potwory rzuciły się próbując odebrać jej... to coś. Bitwę wygrała inna drakaina i wrzuciła sobie to coś do ust. Oblizała się i wyszczerzyła do pozostałych. Chwilę potem jakaś empuza przyniosła... Chaosa. Takiego, jakiego znałam. Drgnął, jakby ktoś go poraził prądem i zaczął normalnie funkcjonować.
Obudziłam się, drżąc. Co to miało być? Nie miałam czasu na dalsze rozmyślania, bo usłyszałam odgłosy walki na dworze. Szybko się ubrałam. Zegar wskazywał siódmą rano. „Dziś rano zaatakujemy Obóz”, powiedział Chaos w moim śnie.
Wyskoczyłam z domku. Armia potworów maszerowała przez Wzgórze. Jakiś heros od strony wroga zerwał Runo z drzewa.
-Nie! - usłyszałam, jak ktoś krzyczy.
Sekundę potem wokół Obozu posypało się szkło.... Znaczy szkła nie było, ale to tak wyglądało. Potwory bez problemu przekraczały granicę.
Jak...?
Runo chroniło Obóz?
Kiedy spojrzałam na Runo, które znikało w tłumie potworów, coś sobie uświadomiłam.
Chyba znalazłam odpowiedź na to, dlaczego jestem specjalna.
Moja babcia w moim śnie powiedziała, że moja rodzina od zawsze była związana z przyrodą. Przypomniałam sobie, co mówiła mi kiedyś Annabeth, a potem przypomniałam sobie słowa taty. „Był kimś ważnym dla przyrody. Później umarł, ale niektórzy nie wierzyli w jego śmierć”. Nie byłam pewna, czy to możliwe. Przecież on nigdy nie miał dzieci ze śmiertelnikami. Czy to było możliwe? Ale o kogo innego mogło chodzić?
W każdym razie, jeśli się nie myliłam, to znalazłam odpowiedź.

Moim dziadkiem był (chyba) Pan.

piątek, 20 grudnia 2013

Percy Jackson Morze Potworów: Film

Oglądaliście? Podobał wam się? Mi bardzo, tylko Percy trochę za szybko się dowiedział o przepowiedni i w ogóle wszystko takie trochę pomieszane.

Piszcie swoje opinie w komentarzach.

Pierwsze co, to serdecznie przepraszam

Przepraszam, że blog został (po raz kolejny!!!) przeze mnie zaniedbany. Mam za dużo obowiązków a teraz jeszcze zaraz święta. Ehh...
Jestem okropną redaktorką i dobrze o tym wiem. Może po prostu usunę bloga, żeby go już więcej nie zaniedbywać?

Nie wiem, piszcie w komentarzach czy blog ma zostań czy mam go usunąć. Jednak jeśliby miał on zostać, rozdziały byłyby krótkie żebyście tak długo nie czekali. Ponadto muszę zaczynać rozdział XIII od początku bo moje kuzynki "przez przypadek" mi go skasowały... No cóż, w końcu XIII - trzynasty, musiał być pech.

niedziela, 27 października 2013

O jaaaaa....

OMG, czy ja dobrze widzę czy nie dobrze? Czy blog dobił 1000 wyświetleń? Aaa, ja chyba dobrze widzę!! <skacze z radości> Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Wszystkim! Jestem na maksa szczęśliwa! Aaaa! Jupii!


Rozdział XII

-Na Olimp? Ale czy to nie jest tak jakby... eeee... nie dozwolone?
-Nie dozwolone? Wychowanie herosów to zadanie śmiertelnego rodzica. Ty skończysz w marcu 16 lat, więc okres wychowania masz już za sobą, a poza tym twój śmiertelny rodzic nie żyje. Więc mogę cię zabrać ze sobą. No chodź.
-Ale że już, teraz, tak po prostu? Muszę się spakować!
Demeter klasnęła w ręce.
-Już jesteś spakowana a twoje walizki są na Olimpie.
-A tata?
Bogini ponownie klasnęła.
-Berth jest spokojnie przeniesiony do szpitala gdzie odkryją, że nie żyje.
-Ale... - właściwie już nic nie było na przeszkodzie. - Dobrze. Możemy iść.
Demeter się uśmiechnęła i wzięła mnie za rękę.
-Więc na Olimp, marsz!

Pojawiłyśmy się przed portierem na Empire State Bulding, gdzie była śmieszna sytuacja, bo gdy tylko portier zobaczył Demeter odrzucił książkę do tyłu, pokłonił się i wskazał drzwi windy. Weszłyśmy do niej, ja chichocząc.
-Właściwie, to ten portier jest człowiekiem, czy herosem czy jeszcze czymś innym? - zapytałam gdy znalazłyśmy się w windzie.
-To heros. Syn Ateny, właściwie nic specjalnego, ale jego matka uparła się by go zatrudniono.
Drzwiczki się otworzyły, a ja ujrzałam ścieżkę prowadzącą do pałacu. Tak jak poprzednim razem, nimfy bawiły się w berka, sprzedawcy zachęcali do kupna gażdetów a satyrzy próbowali umówić się na randki z driadami. Każdy kto zobaczył Demeter oczywiście się kłaniał, i każdy kto zobaczył mnie patrzył się ze zdziwieniem.
Gdy tylko otworzyły się drzwi pałacu, trafiłam w szpony jakiejś pięknej kobiety, która zaczęła narzekać na moje blizny, uczesanie i spodnie. Uświadomiłam sobie, że mam przed sobą Afrodytę, więc się ukłoniłam.
-Demeter, pozwolę sobie ukraść twoją córkę żeby ona jakoś porządnie wyglądała.
Te słowa powinne były mnie oburzyć, ale ja poczułam się zawstydzona. Chyba tak działa obecność bogini piękna.
-Afrodyto, nie sądzisz że ona jest zmęczona? Poza tym, chciałabym ją najpierw przedstawić wszystkim, zanim zaczniesz ją stroić.
Po tych słowach Demeter pociągnęła mnie za rękę do Wielkiej Sali. Trwały rozmowy w najlepsze, a kto mnie zobaczył zaczął się uśmiechać i coś tam opowiadać. Demeter ciągnęła mnie dalej, aż stanęliśmy przed Zeusem. Ukłoniłam się nisko. Przypomniałam sobie moje ostatnie, raczej nieprzyjemne spotkanie z bogiem nieba.
-Demeter, wiesz, że nie pochwalam twojej opinii, ale chyba nie mamy wyboru. Może zostać na Olimpie.
-Do...? - zapytała podejrzliwie moja matka, najwyraźniej nie nieusatysfakcjonowana.
-Do kiedy uznasz za słuszne.
Demeter się uśmiechnęła.
-Chodź, pokażę ci twój pokój. A potem oddam Afrodycie.
-Nie, nie, nie, tylko nie to! - powiedziałam szeptem. - Nie lubię się stroić.
Demeter się zaśmiała i zaprowadziła mnie do jakiejś komnaty. Była duża, bardzo duża. Były drzwi prowadzące do mojej własnej łazienki, oraz na wielki taras, który, jak się później dowiedziałam, był połączony ze wszystkimi innymi pokojami na tym piętrze, wielkie łóżko, wielka szafa, stojak i najróżniejsze przybory do malowania oraz biurko z laptopem.
-Jest... ogromny.
W drzwiach pojawiła się Afrodyta.
-Czy już mogę?
-Tak, myślę że tak.
Demeter wyszła i zostawiła mnie SAMĄ Z AFRODYTĄ.
-Popatrzmy... zastanowiła się Afrodyta.
Po kilku godzinach pracy Afrodyty, wyglądałam jak nie ja. Miałam rozpuszczone włosy, czego nie znosiłam, ale wyglądałam tak ładnie że to polubiłam, białą sukienkę bez ramiączek podobną jak ma Afrodyta, brązowe sandałki i wieniec z kwiatków na głowie. Miałam również lekki makijaż. I Afrodyta nie oszczędziła mojej szafy. Obiecała mi wyprawę na zakupy, kiedy zobaczyła moje ubrania.
-A teraz – powiedziała po skończonej pracy. - Co u Bianci?
Nie spodziewałam się takiego pytania, a zwłaszcza od Afrodyty.
-Dobrze – powiedziałam słabo. Bianca odzywała się rzadko. Pewnie było jej przykro. Byłam prawdziwym potworem. Oddzieliłam ją od brata i przyjaciół.
-A... chciałabyś, żeby Bianca była znów prawdziwą osobą?
-Czyli że... powróciłaby do żywych i nie siedziała w mojej głowie?!
-Dokładnie.
-Potrafisz coś takiego zrobić?
-Ja nie, ale Hades tak. A się na pewno zgodzi, bo Bianca to jego córka.
-Słyszałaś to, Bianca? Chcesz być znowu sobą?
-Oh Lia, to spełnienie moich marzeń.
-Ona tego bardzo chce... i ja też.
-Więc jutro Zeus pośle po Hadesa. No, a teraz popatrzę na ciebie... Muszę przyznać, że nieźle się spisałam. Chodź na kolację, a potem idź spać. Jesteś pewnie zmęczona.
Afrodyta miała rację. Podążyłam za nią. Jadłam przy stole razem z bogami, więc było mi niezręcznie, jednak oni rozmawiali i się śmiali swobodnie.
Po posiłku poszłam się odświeżyć a potem ubrałam się w piżamę i położyłam do łóżka. Piżama pachniała moim starym domem, tatą. Nie, nie będę się rozklejała, nie mogę... Jednak emocje wzięły górę, a ja zasnęłam we łzach.

Rano obudziłam się i czułam jak nowonarodzona. Co mnie uderzyło to to, że byłam wyższa a moje włosy bardziej jasne. Były takie przed... przed... przed tym, jak przyjęłam w siebie Biancę! Usiadłam, tak gwałtownie że zabolała mnie głowa.
-Ej, spokojnie – usłyszałam obok siebie.
Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam dziewczynę. Miała czarne włosy, mogłabyć w moim wieku. Siedziała na brzegu mojego łóżka i rozczesywała włosy. Miała taką samą koszulę jak ja.
-Kim ty...
-Hej, nie poznajesz mnie? Chodziłam w twojej głowie przez kilka miesięcy, chyba zasługuję na rozpoznawanie.
-Bianca?
Zamurowało mnie tak, że nie byłam w stanie się ruszyć. Córka Hadesa mnie przytuliła i się zaśmiała.
-Kiedy... Co...
-To by cię okropnie bolało, więc Hades przyszedł w nocy.
Zaśmiałam się i złapałam Biancę za rękę.
-Zamierzasz wrócić do Obozu?
Bianca popatrzyła na mnie.
-Wiesz, nie wiem. Tam jest mój brat i niebezpieczeństwo... - dziewczyna wstała i podeszła do okna. - ale Olimp jest taki piękny i jesteś tu ty. Czuję, jakbyś była moją siostrą albo najlepszą przyjaciółką. Może po prostu trochę zostanę tu a potem pojadę do Obozu. Wiesz... - przeniosła wzrok na mnie. - Strasznie mi przykro za to, co się stało z twoim tatą...
-Nic nie mów! - szybko jej przerwałam i w tej chwili drzwi się otworzyły a stanęła w nich nimfa w żółtej sukience i włosach do kolan.
-Obudziłyście się? Wspaniale! Lia, dobrze się czujesz? Jeśli nie, zalecam masaż w olimpijskim spa! Bianca, wyglądasz pięknie, Afrodyta i Hades czekają na spotkanie z tobą, wcisnęłam ich na pierwszą i trzecią, twój brat chce się z toba spotkać ale o tym musisz pogadać z panem Zeusem. Och, dziewczynki, śniadanie o wpół do dziewiątej.
-A która jest?
-Jest ósma. Radzę wam się szybko ubrać i odświeżyć. Jeśli Zeus zaśpi śniadanie będzie o dziewiątej. A tak poza tym, jestem Maia, wasza osobista nimfa asystentka. Hmm, myślę, że powiekszymy pokój i wniesiemy tu drugie łóżko oraz szafę, chyba że Bianca chce oddzielną komnatę. Och, a żeby mnie wezwać wystarczy zadzwonić tym – w rękach nimfy pojawił się dzwoneczek który podała mi. - Jestem na każde wasze zawołanie... Och, ta biel w tym pokoju jest zupełnie niedopasowana... To ja już pójdę i nie będę wam zawracać głowy. Och, zapomniałabym! To jak będzie Bianca, chcesz oddzielny pokój czy...
-Mogę mieć pokój tu jeśli Lia się zgodzi.
-Ależ oczywiście.
-Świetnie, w takim razie ja już pójdę. Miłego dnia! - rzuciła Maia i wyszła, starannie zamykając drzwi bez żadnego szelestu.
-Wow, mamy własną asystentkę – krzyknęłam z udawanym zachwytem i zeszłam z łóżka.
-To całkiem fajne.
-Okej... Ja pierwsza zajmuję łazienkę! - rzuciłam pędząc w stronę drzwi.

Wyszłyśmy na śniadanie, obie ubrane podobnie. Po śniadaniu Bianca poszła porozmawiać z Zeusem w sprawie spotkania z Nico, a ja wyszłam przed pałac. Szłam do ogrodów, gdy nagle się z kimś zderzyłam.
-Sorki, jestem ogromną gapą - zaczęłam przepraszać.
-Nic się nie stało. Jestem Emma, a ty?
-Lia.
-Ty jesteś heroską, prawda?
-Tak, a ty?
-Tak rzadko mamy tu herosów! Och, ja jestem driadą. Miło mi cię poznać. Długo nie miałam przyjaciółki, może się zaprzyjaźnimy? Ile masz lat? Ja mam dopiero 119, jestem młoda, wiem. A ty? Ty jesteś herosem, więc wy liczycie w krótkich latach?
-Krótkich latach? Niektórzy ludzie dożywają 120 lat!
-120? Ja mam 119. U nas najstarsza driada miała 3098 lat, ale mniejsza z tym. No to w końcu ile masz lat?
-15.
-15? Ja w takim wieku byłam niemowlęciem! Och, to były po prostu wspaniałe czasy! Ale mniejsza z tym. Ile jesteś na Olimpie?
-Właściwie to do wczoraj.
-Od wczoraj? Ja tu mieszkam od urodzenia! Ale mniejsza z tym. Chodź, pokażę ci mój ulubiony strumyczek. Ja się nim opiekuję, jest jeszcze malutki, ale mniejsza z tym. No chodź!
Driada Emma była bardzo... ehm... rozgadana. No i niektórych mogło denerwować że bez przerwy powtarzała „ale mniejsza z tym”, ale ja lubiłam takie wygadane osóbki. Spędziłam z Emmą dwie godziny, a potem stwierdziłam, że muszę trochę odpocząć od tego jej piskliwego głosiku. Wybrałam się na spacer o uliczkach przed pałacem, ale i tam nie miałam spokoju – ze wszystkich stron otaczali mnie sklepikarze. Miałam tu spędzić resztę życia? W takim zgiełku i hałasie? No cóż, może się przyzwyczaję.
Tak minęło mi następne parę dni. Martwiłam się trochę o Biancę, bo od śniadania do obiadu przebywała w komnacie spotkań i rozmawiała z Nico. W ogóle nie wychodziła na dwór i z dnia na dzień robiła się bledsza. Nawet Maia to zauważyła i kazała jej częściej wychodzić.

Pewnego dnia po śniadaniu przeżyłam szok wpostaci pytania Bianci, czy może mnie trochę oprowadzić po ogrodzie, bo ja zwykle zaszywam się tam i wracam dopiero na obiad. Przytaknęłam zdziwiona. Takie pokazywanie zajęło mi z półgodziny (przy okazji przedstawiłam Biance Emmę), jednak prawdziwa niespodzianka czekała mnie po powrocie do pałacu. W Wielkiej Sali u stóp tronu Zeusa (jego samego nie było, załatwiał coś... właściwie nie wiem co on robił) stał Nico.

sobota, 19 października 2013

Rozdział XI

-Nie unikam cię. - powiedziałam cicho.
-Owszem, unikasz. Chcę z tobą porozmawiać.
Właśnie tego się obawiałam.
-Lia, Lia, odbiór. Co się między wami stało?Hej, powiedz coś! Ja zaniknęłam, to nie znaczy że musisz to zrobić ty. LIA!!!
-Lia, no proszę. To ja? Zrobiłem coś nie tak?
-Zmieniłeś się, głupku! - krzyknęłam.
Nico się nie odzywał, więc ciągnęłam dalej.
-Odkąd znowu tu jesteś, zachowujesz się jak jakiś idiota. Do wszystkich się szczerzysz, jesteś pewny siebie i przypominasz głupich chłopaków z okładek magazynów modowych.
Nico dalej się nie odzywał, więc westchnęłam, odwróciłam się i odeszłam.

Resztę dnia spędziłam w domku, gapiąc się w sufit, czytać bez zrozumienia książki albo malowaniu głupich obrazków jak kwiatki, serduszka, czaszki, kości i kolorowe plamy. Nie pojawiłam się na obiedzie, kolacji i ognisku, ale nie czułam głodu. Zapomniałam o Chaosie. Chowałam się w łóżku i nie odzywałam do nikogo, znowu izolując się od świata. Rano się trochę oswoiłam i wyszłam z łóżka. Było około piątej rano. Wzięłam prysznic, umyłam włosy, zęby, ubrałam się i wyszłam na dwór. Byłam bardzo głodna. Poszłam do pawilonu jadalnego, gdzie kręciły się nimfy robiąc poranne porządki. Poprosiłam jedną z nich o coś od jedzenia. Dostałam cztery kanapki z masłem i jajkiem, które spałaszowałam przy strumyku w okamgnieniu. Pomaszerowałam przed domek numer jeden. Nie wiem, ile czasu czekałam na Chaosa. Wiem, że kiedy się pojawił, było już całkiem jasno a niektóre „ranne ptaszki” już były przygotowane do obiadu.
-Czy naprawdę, kiedy się budzę, ty musisz stać na dworzu? Jest mi zimno – skarżyła się zaspanym głosem Bianca.
-Nie narzekaj.
-Co się wczoraj działo z moim bratem?
-Nic ciekawego.
-Lia...
W tym momencie drzwi domku się otworzyły a ja stanęłam wyprostowana. Chaos uśmiechnął się do mnie.
-Cześć, czego tu szu...
-Powiedz mi co ty planujesz!
-Myślisz, że byłbym tak głupi, żeby... - przerwał, spojrzał gdzieś w dal, wyszczerzył się do mnie. - … żeby dać ci wygrać w tej grze!
-O czym ty...? - odwróciłam się i zobaczyłam Annabeth.
-Cześć Lia, poznałaś już Ryana?
Ryana? Dobre sobie. Zaśmiałam się.
-Annabeth musimy porozmawiać. Teraz. To ważne. - powiedziałam do dziewczyny i ruszyłam w jej kierunku.
-Nie, nie, nie, Lia musi iść ze mną. Też muszę jej powiedzieć coś bardzo, bardzo ważnego.
-Jestem pewna, że to może poczekać – wysyczałam i szybko odciągnęłam córkę Ateny od... Ryana. Nie no nie mogę, to komiczne.
-Ty naprawdę tego nie widzisz?
-Czego mam nie widzieć?
-Że ten twój Ryan to tak naprawdę Chaos, którego poznaliśmy na Niewidzialnej Wyspie?
-Niewidzialnej Wyspie? Przestań sobie robić żarty, on nie jest ani trochę podobny do Chaosa.
-To ten sam chłopak, jestem pewna! Wszystko mi powiedział.
Annabeth parsknęła.
-Lia, myśl logicznie. Nawet jeśli ten chłopak to rzeczywiście Chaos, co jest niemożliwe, to dlaczego miałby wyjawiać tobie, swojemu wrogowi swój plan?
Rzeczywiście, zabrzmiało to trochę głupio. Oblizałam usta czując suchość w gardle. Chaos zaprowadził mnie w sprytną pułapkę, i do tego skasował pamięć Annabeth, i pewnie Percy'ego i Nico też.
-Masz rację, powinnam trochę pomyśleć – powiedziałam słabo i uciekłam do domku.

W małej walizce od Chejrona starałam się spakować wszystkie swoje rzeczy. Powiedziałam mu, że chcę wracać do domu. Był już początek jesieni, dopiero za kilka dni miał się zacząć wrzesień, ale dało się już wyczuć jesienny nastrój.
Zaburczało mi w brzuchu. Przez rozmowę z Annabeth nie zjadłam śniadania, a z obiadu wymknęłam się kilka minut wcześniej, żeby się spakować i wyjechać niezauważona. To może trochę niegrzeczne, z nikim się nie żegnać. I oczywiście nikt nie wiedział o Chaosie, a ja nie miałam ochoty (i szans) sama go powstrzymywać. Zostawiłam listy dla Harper i Rachel, w których wspomniałam o rzekomym chłopaku. Może one uwierzą.
Mała walizeczka była zdecydowanie za mała. Nie miałam zbyt wielu rzeczy – kilka par skarpetek, trzy pary spodni, osiem bluzek, jedna bluza, zdjęcia, figurka Demeter którą dała mi Katie kiedy wróciłam z misji i mój sztylet, ale nawet to było za dużo jak na tą walizkę. Kiedy już się prawie uporałam z walizką, z pawilonu dało się słyszeć coraz mniej rozmów i brzdąkania sztućcami, co znaczyło, że posiłek zbliżał się ku końcowi. Szybko przemknęłam przez Obóz i skryłam się za sosną Thalii. Po kilku minutach pojawił się Chejron.
-Jesteś pewna, że chcesz wyjeżdżać?
-Jestem.
-A ja nie jestem pewien, czy to dobry pomysł. Pamiętasz, jak tu trafiłaś? Zmiennokształtni zaatakowały w ogromnej liczbie.
-Pamiętam.
-Więc czy jesteś pewn...
-Jestem!
-No dobrze, nie będę się już wtrącał. Do widzenia, Lia! Odwiedzisz nas w wakacje, prawda? - powiedział Chejron, kiedy pod sosnę podjechała taksówka.
-Odwiedzę - „jeśli do tego czasu Obóz będzie istniał”, dodałam w myślach i wsiadłam do taksówki, chcąc zacząć życie od nowa, a fakt, że jestem herosem, zostawić daleko i wyrzucić z pamięci.
























Teraz jest już grudzień, a od tej pory zaatakowały mnie tylko dwa potwory. Pierwszy pierwszego dnia w szkole, a był to kaczor z jajowatą głową, a drugi dwa tygodnie temu. I tylko w tych przypadkach przypominałam sobie o moim... nowym-starym życiu. No i nie zapominając o licznych telefon z Obozu. Na początku je odbierałam i mruczałam „Nic ciekawego” na pytanie „Co u ciebie?”. Wreszcie miałam dość i zaczął je odbierać tata, a potem telefon po prostu dzwonił i dzwonił a nikt nie miał ochoty go odbierać. Nie interesowało mnie, jak tam mają się sprawy i czy ktoś uwierzył w Chaosa. Żyłam normalnie i mi się to podobało. Był jednak ktoś, o kim nie mogłam przestać myśleć i dlatego nie zapomniałam o Obozie.
Nico.
I właśnie w Wigilię, tego dnia, kiedy gapiłam się w jedną ze ściano-okien i doszłam do wniosku, że ja kocham Nico, usłyszałam wielki huk na dole. Zamarłam.
-Tato?
Drugi huk, krzyk taty, trzeci huk
-Tato! - krzyknęłam i rzuciłam się w stronę drabinki. - Tato!
W salonie tata krył się za fotelem przed lwem nienaturalnych rozmiarów, który ryczał i przewracał wszystko na boki. Otworzyłam szeroko oczy i przez te kilka sekund, kiedy potwór stał w miejscu i nie mógł uwierzyć własnemu szczęszciu że wyczuł mój zapach, ja powiałam pędem do drabinki i do mojego łóżka. Poprzewracałam całą pościel, ale znalazłam mój sztylet ukryty głęboko pod kilkoma poduszkami. Kiedy po niego sięgnęłam poczułam silne pchnięcie w bok. To mnie na chwilę oszołomiło. Lew podszedł do mnie i zaryczał.
-Dobry, dobry lew. Bardzo grzeczny.
Rzuciłam w niego najbliższą rzeczą. Moim obrazem. Przegryzł go na pół.
-Grzeczny, grzeczny lwik.
Lew spojrzał na mnie dziwacznie.
-Tak, jesteś bardzo grzeczny. Bardzo.
Lew podszedł do mnie, robiąc mi drogę do mojego łóżka.
-Dobry pies! - krzyknęłam i rzuciłam się do sztyletu.
Lew zaryczał i pobiegł za mną. Chwyciłam sztylet i ugodziłam go w bok. Ostrze przeźlizgnęło się po nim jak po metalu. Byłam zaskoczona i musiałam mieć głupią minę, a lew ją odwzajemnił. Najwyraźniej nie był mądry. Przypomniałam sobie psa z czarnej mgły. Musiałam celować w usta i oczy. Lew był wielki... Rzuciłam w niego jeszcze jednym obrazem, a kiedy otwierał paszczę skorzystałam z jego nieuwagi i wskoczyłam mu na nos. Byłam oczywiście większa niż jego nos, ale jakoś się utrzymywałam. Dźgnęłam go w oko. Zaryczał żałośnie i spróbował mnie trząchnąć. Dźgnęłam go w drugie oko. Zawył i mnie zrzucił. Korzystając z jego ślepoty kopnęłam go w dolną szczękę. Kiedy otworzył usta, ugodziłam go w język. Ponownie zawył i zaczął się kurzczyć, aż zmienił się w proch. Odetchnęłam głęboko i przypomniałam sobie o tacie.
-Tato! - krzyknęłam i pobiegłam na dół. Tata leżał przed fotelem w salonie. Ciężko oddychał a z ust płynęła mu krew. - Tato, proszę, nie!
Siedziałam przy tacie, który powoli umierał. Wiedziałam, że żadne leki mu nie pomogą, a nie miałam ambrozji ani nektaru, poza tym na tatę by nie zadziałały. Nie zauważyłam, kiedy zrobiło się ciemno, a potem znowu jasno. Nie byłam głodna ani zmęczona. Nawet nie płakałam. Kiedy wybiła 6.00, tata przestał oddychać. Dopiero wtedy zaczęłam płakać. Nie zdążyłam się nawet na dobre rozpłakać, kiedy w kuchni rozbłysło jakieś dziwne światło. Powoli wstałam. Nie zniosłabym kolejnego potwora, ale mimo wszystko musiałam się bronić. Sięgnęłam po sztylet i powoli przeszłam do kuchni.
-No naprawdę, ze sztyletem do własnej matki?
Przede mną stała Demeter, bogini pól i urodzaju, oraz, tak jak wspomniała, moja mama.
-De...Demeter? Co ty tutaj robisz?
Bogini westchnęła i usiadła na krześle.
-Berth nie żyje, a ty tu sama nie przeżyjesz.
-Przecież... on nic nie... on mi nie pomagał, prawda?
-Oh, posłuchaj. Te wszystkie kwiaty wytwarzały niezwykły zapach który cię zasłaniał. Twój ojciec nie był świadomy tego, że robiąc te dziwaczne mieszanki cię chronił. Teraz, bez odpowiednich warunkó i wytwarzania nowych kwiatów potwory będą cię atakowały jeden po drugim. Nie przeżyjesz.
-Ale dlaczego? W końcu... nie jestem jakaś taka ważna, prawda?
-A dlaczego w szkole zaatakowały cię milion zmiennokształtnych? Nie wiemy w jaki sposób, ale wiemy że jesteś specjalna, dlatego musimy cię chronić.
-My? I dlaczego specjalna?
-My, bogowie. Ja i reszta Olimpijczyków. Specjalna... pomyśl chociaż o tym, że masz moc, tak jak dzieci Wielkiej Trójki, a nie jak zwykli półbogowie.
Przypomniało mi się, jak Annabeth to odkryła i kazała mi przesunąć głaz w tych podziemiach, gdzie odnaleźliśmy... odnaleźliśmy... zapomniałam jak nazywały się te dziewczynki. To straszne.
-Więc.. więc... więc co masz zamiar ze mną zrobić?

-Oj głupiutka ty, głupiutka. Mam zamiar zabrać cię na Olimp, w końcu gdzie indziej.   

poniedziałek, 14 października 2013

Głosowanie na najulubieńszą postać

Zasady:
No, po prostu piszesz w komentarzu pod tą notką: powinni odpaść... i piszecie dwie postacie które według was powinny odpaść.

1. Bianca di Angelo 


2. Liana "Lia" Jones


3. Percy Jackson



4. Luke Castellan

Rozdział X

Przepraszam że krótki, ale taki lepszy niż żaden. 



Było słychać, że to nie mój głos, i pewnie wszyscy którzy znali córkę Hadesa pewnie rozpoznali jej głos. Najbardziej blady był jednak Nico, i patrzył na mnie jak na ducha.
-Bianca? - szepnął.
A co ja mogłam zrobić? Oczywiście zakryłam usta ręką, odwróciłam się i uciekłam jak najdalej.

Dobiegłam do jeziora i uciekłam jeszcze dalej, w las. Potem usiadłam na ziemi. Chciałam sobie wszystko na spokojnie przemyśleć, i oczywiście „pogadać” z Biancą, jeśli znowu się nie zamknie.
-Bianca? Bianca odezwij się.
-To straszne, straszne, co oni mu zrobili, co się działo, dlaczego uciekłaś?
-Bianca!
Kiedy ją usłyszałam odetchnęłam z ulgą i zaczęłam się śmiać.
-Powiedz mi lepiej, gdzie ty się podziewałaś?
Czułam, że Bianca wysila mózg.
-Ja... eh... chyba... eee... tam było ciemno i... wilgotno... chyba... Nie pamiętam.
-Dobra, nieważne, ważne że już jesteś. I masz mi tak więcej nie znikać.
-Ale to nie ja! Znaczy, że z mojej woli.
Wstałam i zaczęłam się zastanawiać, co ja powiem w Obozie. Tak właściwie, to dlaczego uciekłam? Sama nie wiedziałam co o tym myśleć... Tak samo jak o pocałunku z Nico. Ups...
-Że co proszę? Całowałaś się z Nico?
-Nieee...

Po jakimś czasie wróciłam do Obozu, i wszystkim wyjaśniłam, że Bianca znowu trafiła do mojej głowy. Nie widziałam Nico, ale miałam nadzieję, że ktoś przekaże mu tą szczęśliwą wiadomość.
W moim mózgu zrobiło się trochę tłoczno, bo już zdążyłam się odzwyczaić od towarzystwa Biacni, ale po pewnym czasie znów do tego przywykłam.
Życie w Obozie toczyło się wesoło i zwyczajnie. No oprócz rzekomego przedstawienia Kristin Chablev. Jednak nie brałam w nim udziału. Nie nawadawałam się (choć Kristin twierdziła, że jest zupełnie inaczej). Coraz więcej herosów zaczęło przyjeżdżać do Obozu.
Stałam się kimś w rodzaju straszej siostry Connie i Mackenzie – dwóch małych dziewczynek, jak pamiętacie, które uratowałam razem z Percy'm, Annabeth i Nico. A skoro o tej trójce mowa, to nie widziałam ich od czasu, gdy Bianca do mnie wróciła. To może się wydawać dziwne, skoro Obóz nie jest duży.

Siedziałam przy stoliku Demeter, rozmawiając i śmiejąc się w towarzystwie mojej nowej przyjaciółki Harper. Heroska miała płomienne rude włosy, jednak były w innym odcieniu niż włosy Rachel. Przyjechała tu dwa tygodnie temu. Jej historia jest bardzo ciekawa, to może teraz ją przytoczę.
Harper urodziła się na obrzeżach Meksyku. Wychowywała ją babcia, bo mama była wieczną imprezowiczką i czasami Harper wydawało się, że zapominała, że ma córkę. Jej ojciec pojechał kiedyś do pewnego kolegi. Niestety nie wrócił, a kolega zarzekał się, że widział, jak ojciec Harper odjeżdża drogą do domu. Rodzina uznała go za zmarłego. Harper miała wtedy cztery lata. Jakieś dwa lata później okazało się, że jej matka nie jest jej prawdziwą matką. Ona sama wydawała się wtedy odetchnąć z ulgą i wyprowadziła się z mieszkania babci rudowłosej, zostawiając dziewczynę z babcią. I tak Harper mieszkała ze swoją babcią. Aż te dwa tygodnie temu, przyszedł niepełnosprawy facet (jak się okazało był to Chejron) i oznajmił, że wie, kim jest prawdziwa mama Harper. I tak dziewczyna trafiła do Obozu Herosów.
Powinnam uznawać Harper za siostrę, ale nie mogłam tak o niej myśleć. Była bardziej przyjaciółką.
Zajadałam się sosem czosnkowym i pizzą wegetariańską, kiedy nagle do pawilonu wszedł Nico. Wywołał wielkie zaskoczenie – każdy przestał jeść i gapił się na syna Hadesa, a Travis Hood zamarł z pizzą w połowie drogi do ust. Nico nie pokazywał się odkąd go przywieziono do Obozu. Ciągle pamiętam, w jakim strasznym był stanie. Teraz przypominał świeżo wyczyszczonego i wypolerowanego bogatego lansiarza śpiącego na pieniądzach... Hmm, ciekawe porównanie. Do tego szczerzył swoje białe zęby w uśmiechu i jak gdyby nigdy nic szedł wyluzowanym krokiem do stolika Hadesa.
Tuż za nim w drzwiach pojawili się Percy i Annabeth. Mieli głowy podniesione do góry i obserwowali Nico. Potem ramię w ramię podeszli do Chejrona i Pana D. przy wielkim stole i o czymś gadali. Mimo że było tak cicho, że dosłownie słyszałam bicie swojego serca, to oni mówili tak, że nic nie słyszeliśmy.
Chejron kiwnął głową i wymienili jeszcze parę zdań, po czym usiedli na swoich miejscach. Zauważyłam, że Annabeth patrzy na kogoś – był to wysoki blondyn przy stoliku Hermesa. Może...? Może Luke? Pokręciłam głową i zabrałam się do jedzenia, starając się nie patrząc na Nico, który cały czas miał wielki uśmiech na twarzy, tylko teraz ten uśmiech był skierowany do jednej osoby – do mnie.

Przez cały czas, aż do obiadu unikałam Nico, który mi tego nie ułatwiał – starał się być tam gdzie ja. Właściwie nie wiem, dlaczego to robiłam. Może po prostu nie chciałam z nim prowadzić tej rozmowy, do której by doszło – o pocałunku, o Biance, o tym wszystkim...
Oczywiście podczas obiadu musiałam się z nim spotkać. Starałam się na niego nie patrzeć, i całkiem nieźle mi to wychodziło. Po obiedzie nie zostałam na ognisku i natychmiast skierowałam się do domu. To był błąd.
O wiele bardziej wolałabym ognisko, choćby miał siedzieć przy mnie Nico, niż brązowowłosego chłopaka, który odebrał mi Biancę i uważał się za Chaosa. Chciałam krzyknąć, ale nie potrafiłam. Jak on się przedostał na teren Obozu?
-Zdziwiona co? - zapytał. Miał taki sam ton jak teraz Nico. Taki wyluzowany i spokojny.
-Jak ty się tu dostałeś? I czego chcesz? - wyrzuciłam z siebie powoli się cofając.
-Chyba mogę i wyjaśnić, a co mi tam. Jeśli słyszałaś tą historię, to wiesz, że Kronos wszedł w ciało tego chłopaczka... Podobnie dzieje się z tobą, tylko że to ty przejmujesz kontrolę a nie Bianca. A co byś zrobiła, jak bym ci powiedział, że ja też weszłem sobie w jakieś ciało? W ciało...
-...jakiegoś herosa. - dokończyłam, blada jak ściana.
-Zaczynasz coś łapać. A konkretnie, w herosa, syna Zeusa.
-Ze... Zeusa?! - nie mogłam złapać oddechu.
-Kronos niemalże całkowicie przejął kontrolę nad tym chłopakiem, także był postrzegany jako tytan. Ty się dzielisz z Biancą kontrolą, więc jesteś przez niektórych postrzegana jako córka Hadesa. - poźniej zastanawiałam się, skąd znał imię Bianci. Przypomniałam sobie Hadesa, kiedy nazwał mnie imieniem swojej córki. - Ja też pozwalam mu na trochę przejąć kontrolę, więc jestem przez większość postrzegany jako heros. Ciekawe, że to ty mnie rozpoznałaś. Ten centaur mnie nie rozpoznał.
-Chejron cię widział i ci uwierzył?!!
-Gdyby nie to, że muszę zachowywać pozory normalności już dawno byłabyś w Podziemiu.
Zauważyłam czarną mgłę, a potem zemdlałam. Szczerze, miałam tego serdecznie dość.

Obudziłam się rano w domku Demeter, w moim własnym łóżku. Po pomieszczeniu kręciło się moje rodzeństwo, niektórzy jeszcze spali.
-Cześć Lia.
-Harper, to ty mnie przeniosłaś wczoraj wieczorem?
Dziewczyna zmarszyła brwi.
-Wczoraj wieczorem? Nie, nie było cię na ognisku więc przyszłam wcześniej żeby cię poszukać, ale ty leżałaś już w łóżku i spałaś.
-Co? Przecież ja zem... - urwałam. Może lepiej będzie nic nie mówić Harper. W takim razie kto mnie przyniósł? Chaos? Na samą mysł, że mógłby mnie dotknąć zadrżałam. - Nieważne. Idę pod prysznic.
Kiedy już się ogarnęłam, prawie wszyscy tłoczyli się przed drzwiami czekając na Katie, ale ona się nie pojawiała.
Przyszła po kilkunastu minutach, a wyglądała jakby ją coś przejechało.
-Katie? - krzyknął ktoś.
-Mam zły dzień. Odczepcie się. Idźcie beze mnie.
Każdy coś pomruczał, a po chwili wyszliśmy z domku i skierowaliśmy się do pawilonu. Ktoś poszedł zawiadomić Chejrona, dlaczego nie ma Katie.
W pawilonie, przy stoliku Zeusa siedział Chaos. Widać nie kłamał wczoraj wieczorem. Nie mogłam uwierzyć, że Percy, Annabeth i Nico nie rozpoznawają w nim złośliwego chłopaka plującego czarną mgłą.
Była sobota, więc dzisiaj nie ćwiczyliśmy*. Po śniadaniu poszłam na krótki spacer. Przechodziłam właśnie obok plantacji truskawek, kiedy w oddali zobaczyłam Chaosa. Nie miałam najmniejszej ochoty się z nim spotykać, więc zaczęłam się cofać. I wtedy się z kimś zderzyłam. Szybko się odwróciłam, i miałam ochotę uciekać. To był Nico. Jak zwykle się szczerzył, co mnie podwójnie denerwowało.
-Czekaj, Lia, nie uciekaj.
-Czy ja kiedykolwiek przed tobą uciekałam?
-Tak, odkąd porwała mnie ośmiornica robisz to cały czas.
Cholera.

-Lia, dlaczego mnie unikasz?

*u mnie w soboty i niedziele herosi nie ćwiczą

środa, 18 września 2013

Rozdział IX

Na początku małe wyjaśnienie.
Nie będę już pisała tytułów przy rozdziałach. Po prostu nie mam pomysłów. 
To w zasadzie wszystko, więc przechodzimy do rozdziału IX.

Nakarmiłam Annabeth ambrozją i nektarem, podczas gdy Percy próbował ocucić Demeter. Po paru minutach bogini się obudziła, a Ann coś mamrotała przez sen, więc uznaliśmy, że jest dobrze. Percy opowiedział wszystko mojej matce, a ja od czasu do czasu się wtrącałam. Chcieliśmy natychmiast iść i szukać Nico, ale Demeter powiedziała, że lepiej by było pojechać na Olimp.
-Po co? - zapytałam.
-Mój brat, Zeus wam pomoże.
-Zeus?! I w ogóle jak my się dostaniemy na Manhattan, skoro samochód jest zepsuty?! - wybuchł Percy.
-Wiesz, co by ci się przydało? - zapytała Demeter, spoglądając na Percy'ego spod przymrużonych oczu. Już się przestraszyłam, ale bogini powiedziała: - Rolnictwo. I codziennie owsianka na śniadanie.
Jękneliśmy.
-Już dobrze! Powiedzmy że... kiedyś... ja... podsunęłam Artemidzie pomysł z Łowczyniami, a no jeszcze nie oddała mi przysługi.
-To ty wymyśliłaś Łowczynie?
-Mniejsza z tym, ale jak powiecie komukolwiek to kara będzie znacznie gorsza niż owsianka.
-I... co z tą Artemidą?
-No mogę ją wezwać, żeby przyjechała tu swoimi saniami które kompletnie nie pasują do teraźniejszej pory roku, czyli inaczej wiosny, bo są zimowe, ale mniejsza z tym, i zabierze nas na Olimp. Zeus nie lubi herosów, a szczególnie ciebie – spojrzała na Percy'ego, na co on zrobił głupią minę – ale mi pomoże. Poprosimy go o odnalezienie tego małego kurdupla...
-Ej! – zaprotestowałam.
-... mnie zostawicie na Olimpie a sami pójdziecie do tego swojego oboziku. Wszystko jasne?
Zaczęliśmy pojękiwać i postękiwać, na znak protestu, ale nagle ta cała misja nabrała dla mnie sensu.
Musieliśmy zostawić Demeter, bo jak ona powiedziała, będziemy przeszkadzać w transmisji czy czymś takim. Więc wzięłam Annabeth za ręce a Percy za nogi i przenieśliśmy się w tył tunelu, gdzie był zakręt i nie było widać nic dalej. Trochę się obawiałam zostawiania bogini samej (brzmi dość absurdalnie), ale jednak musiałam to zrobić.
Położyliśmy Ann na ziemi i usiedliśmy obok niej. Pery pożarł całe opakowanie niebieskich żelków i kanapek z niebieską marmoladą, ja jednak, mimo że byłam bardzo głodna nie mogłam przełknąć ani kęsa. Za bardzo martwiłam się Nico.
Ann obudziła się po kilku minutach. Opowiedzieliśmy jej wszystko co się stało, a ona po tym tylko pokiwała głową i zamyśliła się.


Po jakiejś półgodzinie Demeter powiedziała, że musimy wyjść na świeże powietrze. Trochę protestowałam, ponieważ stary van był jednym z największych skarbów mojego ojca, poza tym na inny samochód nas nie stać. Z przykrością musiałam jednak opuścić samochód. Po kilkusekundowym staniu na powietrzu zobaczyliśmy mały punkcik na niebie, który posuwał się w naszą stronę. Moja mama kazała nam zamknąć na chwilę oczy i odwrócić głowy. Zrobiliśmy to co kazała.
Artemida okazała się być bardzo miła i oczywiście pozwoliła nam jechać z nią na Olimp. Była bardzo zainteresowana historią Bianci. Pewnie dlatego, że córka Hadesa była jej Łowczynią. W drodze na Olimp prawie usypiałam. Percy już to zrobił, a Annabeth wesoło gawędziła z dwoma boginiami.
Kiedy się obudziłam, byliśmy już na miejscu. Weszliśmy do sali... tronowej, czy tam jak to nazwać. Tam byli tylko Zeus, Hermes, Apollo i Afrodyta. Kiedy bogowie zobaczyli Demeter, podeszli do niej i zaczęli wypytywać o zdrowie, przytulać i oczywiście o wszystkie takie bzdety. Najbardziej zadowolony był Zeus, bo oczywiście chciał mieć wszystkich bogów przy sobie.
Kiedy podaliśmy panu niebios swoją prośbę, on pogładził się po głowie i zamyslił głęboko.
-Herosi, muszę wam odmówić.
-JAK TY, ZEUSIE, MOŻESZ NAM ODMAWIAĆ? ODZYSKALIŚMY DLA CIEBIE DEMETER!!! POWINENEŚ NAM DZIĘKOWAĆ, I SPEŁNIĆ NASZĄ JEDNĄ, JEDYNĄ PROŚBĘ!!! A TY ANI NAM NIE PODZIĘKOWAŁEŚ, ANI NIE CHCESZ SPEŁNIĆ NASZEJ PROŚBY!!! - wybuchnęłam, i zaczęłam płakać. A potem poczułam, jakby milion igiełek wbiło mi się w szyję, obraz mi się zamazał i poszułam tylko jak upadam na twardą posadzkę.

Obudziłam się... a właściwie nie wiem, czy się obudziłam, bo czułam się, jakbym była tylko lalką, która może się poruszać jedynie dzięki podziąganiu za sznurki. Byłam wśród tłumu ludzi. Wydawało mi się, że powinnam ich wszystkich znać, ale nie znałam. Och, ten chłopak wyglądał jak... ostatni raz widziałam go... nie pamiętam... pamiętam tylko twardu, bolący upadek. I co było wcześniej? Jak się tu znalazłam? I gdzie ja jestem? Nie widziałam nic poza sylwetkami tych wszystkich osób. One nie mówiły, ale szemrały, i wszystkie były takie nudne, jakby nie miały na nic siły ani ochoty. Szczerze, to sama czułam się podobnie.
-Rozstąpcie się. - usłyszałam dziewczyński głos, cichy, ale przekonujący.
Wszystkie sylwetki rozsunęły się, a ja zobaczyłam dziewczynę. Miała rudo-czarne włosy, zielone oczy i ciemną cerę. Była idealnie uczesana, i bardzo modnie ubrana. Tylko była na boso.
Podeszła do mnie i dotknęła na ramię, a ja poczułam, jak tracę w tamtym miejscu czucie, ale to było takie przyjemne, jakbym nie musiała już nic nigdy robić, tylko leżeć i leniuchować.
-Kolejny heros – powiedziała, a ja słyszałam jej głos jak echo. - Zróbcie miejsce!
Ludzie zaczęli się rozmazywać, aż wreszcie nie było tam nikogo, oprócz mnie i tej dziewczyny. Ze zdumieniem odkryłam, że ona zaczyna płakać.
-Jestem Alice, ale moje imię zmieniało się wraz z wiekami. Raz byłam Augustyną, raz Artemą, raz Adellą... Od wieków siedzę tu razem z tymi duchami, a one nie mogą nic powiedzieć. Za to że mówię, uznały mnie królową.
Co to za miejsce? - chciałam zapytać, ale odkryłam, że nie mogę nic powiedzieć.
-Słyszę cię. Twoje myśli. I myśli tej... tej w środku.
Tej w środku?
-Jak jej tam... Bianci di Angelo. Och, jest umarła... W takim razie macie dużo wspólnego.
Jak to dużo wspólnego?... Nieważne... Nie chcę wiedzieć... Chce się stąd wydostać!!!
-Nie pozwoliłabym ci, ale... za bardzo przypominasz mnie. - potem wyglądała, jakby wzrokiem przewiercała mi mózg. - Straciłaś ich? Annabeth, Rachel, Connor, Chejron, Connie, Mackenzie, Silena, Beckendorg, Luke, Percy... Nico. Te imiona słyszę w twojej pamięci.
-Musisz się stąd wydostać, bo wiem, że będziesz potrzebna. Pomogę ci. - powiedziała Alice i mnie popchnęła.
Czułam się, jakbym spadała w otchłań głęboką i ciemną. I nagle otworzyłam oczy.

Byłam w domku Demeter, a nade mną stali Percy, Annabeth, Rachel i Chejron.
-Co... jak... gdzie? - zapytałam.
-Lia!!! Obudziłaś się!!! Nareszcie. Wszyscy się tak okropnie martwiliśmy, oczywiście ja najbardziej.
-Uspokój się, ruda wiewiórko. Ja nie wiem gdzie byłam i co się działo...
-To ja ci opowiem – powiedziała Annabeth i usiadła na krawędzi łóżka. - Po tym, jak krzyknęłaś na Zeusa, to upadłaś. Ale to był taki huk... Jakby wybuchła bomba albo coś takiego. Więc po tym wszyscy spojrzeliśmy na Zeusa, a on zapewnił że nic nie zrobił. Wydawał się jednak być taki zaniepokojony. Powiedział, żebyśmy wrócili do Obozu a on obiecał odnaleźć Nico. Zrobiliśmy tak jak kazał. Driady nałożyły ci jakiś okład i dali lekarstwo, oczywiście podali ci też ambrozję i nektar. Siedzieliśmy tu i czekaliśmy z małymi przerwami przez... - popatrzyła na zegarek na swojej ręce... skad ona go wytrzasnęła? - sześć godzin, siedem minut i czterdzieści jeden sekund.
Nie wiedziałam co o tym myśleć. Moi przyjaciele... tak, chyba przyjeciele, chyba już mogłam ich tak nazywać, byli tacy kochani, opiekowali się mną...
Nic nie powiedziałam tylko mocno przytuliłam zdziwioną Annabeth.
-Lia, kiedy już wydobrzejesz, to chcę z tobą pogadać... z tobą, i z Annabeth oraz Percy'm. - powiedział Chejron.
-D-dobrze. - zgodziłam się, trochę przestraszona. Chejron wyglądał na zmartwionego i takiego śmiertelnie poważnego.
Chejron oraz Percy wyszli, a ja, Annabeth i Rachel pogadaliśmy jeszcze chwilkę, zanim poszułam się zmęczona i ponownie odpłynęłam w sen.

Kiedy się obudziłam, zobaczyłam przy mnie Katie Gardner. Kiedy zobaczyła, że się budzę, uśmiechnęła się szeroko i pomogła mi usiąść. Dała mi do ręki miskę z czymś, wyglądającym jak pomarańczowa zupa.
-Jedz – rozkazała mi wesołym tonem, a ja natychmiast to zrobiłam. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jaka byłam głodna.
-Która godzina? - zapytałam, gdy skończyłam jeść.
-Dziewiąta wieczorem.
Zdziwiłam się i spojrzałam na okno. Rezczywiście, było już ciemno.... No nie tak zupełnie, bo słońce próbowało jeszcze świecić.
Katie zabrała mi miskę, podała mi jakąś książkę, opatuliła kocem i wyszła z domku. Nie miałam najmniejszego zamiaru czytać, więc rzuciłam książkę gdzieś w kąt i przytuliłam się do poduszki. Zupełnie nie chciało mi się spać, ale po chwili znowu powędrowałam w objęcia Morfeusza... Szczerze, miałam już dość spania.

Otworzyłam oczy, i pierwsze co zobaczyłam to uśmiechniętą od ucha do ucha Katie. Znów pomogła mi usiąść i dała talerz z tostami i surówką. Zjadłam wszystko jak najprędzej i chciałam się położyć, ale dziewczyna mi nie pozwoliła.
Zaprowadziła mnie do łazienki (każdy ruch był potwornie bolesny) i pomogła mi się przebrać, a właściwie to ja pomagałam jej przebrać mnie. Potem wyprowadziła mnie z domku, a ja poczułam, jak świeże powietrze dodaje mi sił. Oprowadziła mnie wokół całego obozu, a kiedy powiedziałam, że jestem zmęczona Katie zaprowadziła mnie na plażę i tam we dwie usiedliśmy.
-Driady mówiły, że za jakiś tydzień wydobrzejesz.
TYDZIEŃ?!! Na tą wiadomość westchnęłam głęboko i odchyliłam głowę do tyłu.
-Ej, Lia, będzie dobrze!
-A tak w ogóle, to co dzisiaj jest?
-Sobota.

Następny dzień wyglądał prawie tak samo, i wciąż nie czułam żadnej poprawy. W poniedziałek jednak nie bolało mnie aż tak strasznie, i mogłam już sama siadać. Rano nie było przy mnie Katie, ale około jedenastej wpadła do domku razem z Rachel.
-Connor i Travis zepsuli moje t r z y s a d z o n k i ! Pomyślcie tylko. Trzy sadzonki, nad którymi ja tak uważnie i przykładnie pracowałam!
-Ej, Katie, uspokój się. Będzie lepiej!
-Nie będzie lepiej. Straciłam te trzy sadzonki, i teraz zostało mi tylko czterdzieści siedem.
-TYLKO?
-Tak, tylko.
Potem jakby przypomniały sobie o mnie, i Katie poleciała do pawilonu jadalnego po śniadanie dla mnie. Rachel usiadła na krąwedzi łóżka i spojrzała na mnie.
-Lepiej?
-Dzisiaj już mogę wytrzymać ból, no i jak zauważyłaś siadam już bez niczyjej pomocy.
-To super.
-A jak tam sprawy w Obozie?
-Kristin Chablev od Afrodyty namówiła Chejrona, żeby pozwolił jej zrobić przedstawienie w Obozie. Przedstawieniek, rozumiesz ty to? Będzie wspaniale. Och, i mówiła jeszcze, że mam tam grać. Ja ogólnie bardzo lubię sztuki i przedstawienia, więc mam nadzieję, że to wszystko wypali. Zaprowadzono otwarty konflikt między domkiem Afrodyty a domkiem Demeter, bo wczoraj Railey Jeninks powiedziała, że Lindsey Trenton ukradła jej chłopaka, na co domek Demeter z Lidsney na czele chciał rzucić klątwę na domek Afrodyty. Ginny i Mac zostały najlepszymi przyjaciółkami. Wczoraj wszyscy wskrzeszeni wrócili do obozu. Blare, Lindsey i Kristin przesyłają ci pozdrowienia, a Kristin jest gotowa opiekować się tobą jutro, mimo że jest od Afrodyty. Wyobrażasz to sobie?
Rachel przekazała mi jeszcze parę nowinek, szczególnie na temat Connie i Mackenzie. Nareszcie zjawiła się Katie z mięsem z grilla oraz wczorajszą surówką.
Potem obie dziewczyny zabrały mnie na przechadzkę. Zapomniałam spytać się Rachel o Nico, więc obiecałam sobie, że zrobię tu później. Następnie Rachel poprosiła mnie o ważną sprawę, więc zaprowadziła mnie do swojej groty i posadziła na kamieniu, a sama zaczęła wyjmować ze swojej szafy milion sukienek, spódnic i bluzek na ramiączka.
-Nie wygadasz nikomu? - zapytała, kiedy już wyjęła wszystko.
Pokręciłam głową.
-George Bloom od Apolla zaprosił mnie dzisiaj na randkę.
A potem obie, jak to dziewczyny, zaczęłysmy chichotać i wybierać odpowiednie ciuchy dla Rachel. Kiedy ona przebierała się właśnie w piękną, zieloną suknię ja mimowolnie pomyślałam o pocałunku z Nico. Był on krótki i mało romantyczny, a spododowany był jedynie moją prośbą o zrobienie czegoś, za co Bianca by się wściekła... Ale czy córka Hadesa byłaby zła na swojego brata, za to ze całował się ze mną? A może on co do mnie czuje...
I wtedy nasunęło się pytanie:
Co ja do niego czuję?
Strasznie się martwiłam, kiedy zabrała go ośmiornica, ale pewnie martwiłabym się w równym stopniu o Nico jak i o Annabeth lub Percy'ego... Percy jest chyba jednak lepszym porównaniem. Kiedy syn Hadesa mnie pocałował, czułam się w rodzaju czegoś „Nareszcie!”, ale czy to jednak była miłość?
Zamyśliłam się tak bardzo, że Rachel musiała mną potrząsnąć, żebym jej odpowiedziała. Kiedy wybraliśmy już odpowiedni strój na randkę Wyroczni, ta zaczęła martwić się czym innym. Czy się nie spóźni na randkę. Odprowadziła mnie podenerwowana, posadziła w łóżku, opatuliła kocem i przyniosła jedzenie, a potem z szybkością błyskawicy poleciała się przebrać.
Tak, Rachel wariowała.

We wtorek czułam się dokładnie tak samo jak w poniedziałek. Właściwie, to nie wiem, czym był spowodowany ten mój ból i zmęczenie. Jak już mówiłam, nic nie pamiętałam. Rachel zdała mi relację (ze szczegółami) jej randki z Goergem. Mówiła też, że następnego dnia mają się spotkać na plaży. Cały czas była zdenerwowana. To pewnie przez tego Blooma.
W środę było już o tyle lepiej, że mogłam sama wstać, ale natychmiast traciłam równowagę i spadałam na podłogę. Tego dnia zajmowała się mną rzekoma Kristin Chablev z domku Afrodyty, i muszę przyznać, że była całkiem miła. Poprosiła mnie również o wystąpienie w jej sztuce. Byłam bardzo zdziwiona... No ja się nie nadaję. Zapewniła mnie, że się nadaje i powiedziała, że sztka będzie wystawiana we wtorek za dwa tygodnie.
Czwartek... Mogłam już sama chodzić, o ile się czegoś podpierałam, bo równowagi w dalczym ciągu nie mogłam złapać. Wtedy przyszła do mnie Katie – nie widziałam się z nią od poniedziałku, więc można powiedzieć że trochę mi jej brakowało. Powiedziała, że są wieści o Nico, na co zapomniałam się przytrzymywać ściany i runęłam na podłogę. Katie skomentowała to dość wyniośle ale potem przeszła do Nico. Został wydostany z rąk ośmiornicy – na co odetchnęłam z ulgą i chciałam zatańczyć taniec radości, ale przekonałam się, że nie był to dobry pomysł – ale pobędzie jeszcze trochę na Olimpie. Taka była wola Zeusa, i nikt nie miał ochoty jej podważać.
Kiedy w piątek rano ustałam, żeby jak zwykle rozruszać mięśnie, stwierdziłam ze zdziwieniem, że nic mnie nie boli i odzyskałam równowagę. Podniosłam rękę. W dalszym ciągu nic. Podniosłam drugą rękę – nic. Podniosłam nogę – nic. Rzuciłam się na łóżko – nic. Odtańczyłam zwariowany taniec wygibus – trochę bolało w okolicy prawego łokcia, ale poza tym nic. Pobiegałam po domku Demeter – nic. Z radością wyleciałam z domku. Po drodze minęłam Kristin Chablev, ale biegłam tak szybko, że z pewnością że zdążyła się połapać, że to ja. Kiedy tak biegłam, zderzyłam się z Katie. Na mój widok zaczęła piszczeć i mnie przytlać. Od razu zaniosłysmy tą wieść pozostałym.

Kilka dni później siedziałam na moim łóżku w domku Demeter i malowałam w moim notatniku. Od piątku nic mnie nie bolało ani nie było żadnych takich wyskoków, więc uznałam, że ta dziwna choroba opuściła mnie raz na zawsze. Aż nagle do domu wpadła Rachel. Była cała zarumieniona, z rozwianymi włosami i przejętym wyrazem twarzy. Ach, chyba nie zdążyłam wspomnieć, że ona i George Bloom są parą. Ale wracając, Rachel stała w drzwiach i próbowała coś wyjaśnić, ale nie mogła. W końcu się poplątała i powiedziała tylko jedno słowo, a właściwie imię.
-Nico – wyszeptała, a ja bez słowa odrzuciłam pamiętnik i wstałam. Rachel wyszła z domku a ja podążyłam za nią. Wszyscy uczestiny Obozu tłoczyli się pod Wielkim Domem. Rachel popychała wszystkich i prowadziła mnie do przodu. Tam stali już Chejron, Dionizos, Percy i Annabeth. Spojrzałam na syna Hadesa. Tylko to jedno spojrzenie zapewniło mnie, że jego stan jest gorszy niż mi się wydawało. Wyglądał, jakby coś go rozszarpało na kawałki, a potem niedbale skleiło. Mówiąc prośniej, wyglądał strasznie.
-NICO!!! - wrzasnęłam.
Problem (a może właśnie nie problem) w tym, że to nie byłam ja.

To była Bianca.

Najulubieńsza postać miesiaca

Więc zaczynamy głosowanie na najulubieńszą postać miesiąca. Zasady:
No, po prostu piszesz w komentarzu pod tą notką: powinni odpaść... i piszecie dwie postacie które według was powinny odpaść.

1. Bianca di Angelo 


2. Liana "Lia" Jones


3. Percy Jackson

4. Mackenzie Drewn 

5. Luke Castellan

wtorek, 17 września 2013

Rozdział VIII

O trzeciej po południu poszliśmy na Third Street Promenade. Na początku nic się nie działo, ale potem... znikąd pojawiła się świnia wielkości dorosłej krowy. Zanim się zorientowaliśmy, rzuciła się na Percy'ego, którego odrzuciło do tyłu.
-Percy! - krzyknęła Annabeth i wyjęła miecz.
-Nie, Ann! - wrzasnęłam i złapałam ją za ramię. - Zagadka pamiętasz?
Percy szamotał się ze świnią i miał coraz mniejsze szanse.
Ann pokiwała głową. We dwie wymówiłyśmy zagadkę oraz jej rozwiązanie. I ze świnią stało się coś dziwacznego. Zaczęła się kurczyć oraz chudnąć. Potem zaczęła się robić srebrna, aż w końcu zamieniła się w szary pyłek. Percy wstał, otrzepał ubranie i powiedział:
-Dzięki, ale sam bym sobie poradził.
-Pocięty na kawałki. - prychnął Nico.

Mieliśmy pieniądze, więc wynajęliśmy dwa pokoje w jakimś motelu w nieciekawej okolicy. Cały był pomalowany na szaro, a obsługa wyglądała jak zombi. Ja i Annabeth rozłożyłyśmy się na łóżkach w naszym pokoju. Nareszcie prawdziwe łóżko! Kiedy Ann już cicho chrapała, ja próbowałam skontatować się z Biancą. A może Chaos ja ode mnie zabrał? To możliwe? A może ona siedzi gdzieś głęboko? Nie miałam pojęcia.
Rano podzieliliśmy się na dwie grupy. Percy z Annabeth obserwowali jedną część miasta, a ja z Nico drugą. Po dwugodzinnym obserwowaniu każdej kobiety w mieście mieliśmy dość. Znaleźliśmy cień wśród drzew posadzonych w odległej części parku. Nagle przypomniało mi się o czym myślałam poprzedniego wieczoru.
-Nico?
-Hmm?
-Zrób coś,za co Bianca by się skrzyczała.
-Hmm, zawsze była zła, jak nie myłem rąk przed jedzeniem.
-Nie, nie takie coś. Coś poważnego, za co byłaby naprawdę wkurzona.
Nico przez chwilę siedział nieruchomo i nic nie mówił, ale potem zaczął się do mnie przysuwać. Kiedy był już bardzo blisko zbliżył usta do moich i... pocałował mnie. Po kilku sekundach oderwał się ode mnie.
-Lia, co się stało?
Przez chwilę się nie odzywałam, byłam oszołomiona tym co zrobił.
-Nie mogę... nie mogę złapać kontaktu z Biancą.
Nico pobladł przestraszony.
-Co? Jak to? Kiedy?
-Przy niewidzialnej wyspie... kiedy wy zniknęliście, ja przeżyłam małe spotkanie z Chaosem, a potem zemdłam. Gdy się obudziłam w ciemnej celi z Annabeth... Bianci już nie było.
Nico się nie odzywał.

Spotkaliśmy się z Percy'm i Ann w jakiejś restauracji. Zapłaciliśmy za kanapki i colę. Percy i Annabeth widzieli grupkę wysokich i ubranych na czarno ludzi, a w środku czuprynę brązowych włosów, które, według nich należały do Chaosa. Nico powiedział im, że straciłam kontakt z Biancą. Na szczęście (lub nieszczęście) nie wspominał o pocałunku.
Poszliśmy tam, gdzie Chaosa widzieli Annabeth i Percy. Zauważliśmy jednego z tych „wysokich i ubranych na czarno ludzi”, który wchodził do opustoszałej kamienicy. Annabeth ze swoją czapką niewidką wkradła się do budynku, żeby coś podsłuchać, a my ukryliśmy się w krzakach i czekaliśmy. Nico chciał ze mną pogadać, ale ja nie miałam ochoty. To moje wyobrażenie, czy stałam się gburowata i chamska?
Annabeth wróciła z wieściami dla nas.
-Demeter jest przetrzymywana w pokoju 301A , tak słyszałam.
-Ale skoro do bogini, to dlaczego nie może się sama uwolnić? - spytał Percy.
Ann spojrzała na niego spode łba.
-Ponieważ oni kradną jej energię życiową.
-Ahaaa.... nadal nie rozumiem.
-Bóg czy bogini, mają w sobie coś takiego jak energia życiowa, która daje im moc i tak dalej. Kiedy ktoś będzie przetrzymywał takiego boga w odległości od Olimpu i jej źródła mocy (np. załóżmy, że ktoś porwał Posejdona, i żeby wykraść jego energie musi go trzymać z dala od Olipmu i wody) to powoli, powoli jego energia życiowa zaniknie, bóg stanie się driadą, satyrem lub czymś takim. Już rozumiesz?
-Nie do końca, ale coś tam rozumiem.
-Kiedy wykradną jej całą energię? - spytałam.
-Za pięć dni.
Pobladliśmy. Mieliśmy pięć dni na uwolnienie Demeter.
-A co się stanie z jej dziećmi? - niepewnie spytał Nico, spoglądając na mnie.
Annabeth pokręciła głową.
-Nie wiem. Albo zostaną takie jak były, albo będą z powrotem ludźmi.
Musieliśmy wkraść się do pokoju 301A, uwolnić Demeter i wrócić do obozu. Prościzna? Gdyby Demeter nie była pilnowana przez milion strasznych ludków... lub potworów i wcielenia początku według greckich mitów.

Ja i Percy szliśmy powoli do pokoju 301A. Kiedy już tam doszliśmy, nie byłam pewna, co chcę zobaczyć.
-Może ty otwórz drzwi, ok?
Percy kiwnął głową i otworzył drzwi. W zasadzie teraz wydawał mi się jakiś dziwny. Ann nie powiedziała mi, czy są znowu parą czy nie, ale zachowywała się, jakby byli, więc nie byłam pewna jak to z nimi jest.
Zobaczyliśmy kobietę ubraną w zieloną suknię z wieńcem na głowie. Kiedy nas zobaczyła jej oczy jakby się poszerzyły a twarz odmłodniała.
-Szybciej, zaraz tu będą! - krzyknęła Demeter.
-Kto tu będzie? - zapytał Percy.
Ja weszłam szybko do środka pokoju i wyjęłam mój sztylet, po czym przecięłam sznury, którymi bogini była obwiązana. Udało nam się wydostać z komnaty, lecz dalej nie poszło tak łatwo. Kiedy skręciliśmy w stronę schodów, zobaczyliśmy dziwnego potwora. Był szkieletem w czerwonym kolorze, miał założoną pelerynę, a zamiast ludzkich stóp... eee, sorki, szkieletorzych stóp, łapy kaczki. Percy wybuchnął śmiechem na widok kaczko-stóp. Ja wyciągnęłam swój sztylet i razem ruszyliśmy na potwora. Wydał z siebie dziwaczne „rrrraaghhhhrrrrr” i wyjął z peleryny coś na kształt miecza, z kulką zamiast rękojeści. Zaatakował mnie, podczas gdy Percy próbował ciąć w jego ciało. Jednak miesz odskakiwał od kości.
-Przecież to niebiański spiż, powinien zamienić się w pył! - krzyknęłam, po czym sobie coś uświadomiłam. - Percy, stopy!
Na szczęście zrozumiał. Wbił miecz w miejsce, gdzie przed chwilą znajdowała się kaczo-stopa, jednak potwór był mądrzejszy, niż nam się wydawało.
-Raaaaaaaaaaarrrrrrrrr! - ryknął i zaatakował Percy'ego. Tym razem to mi się poszczęściło, ponieważ przez przypadek szkielet wytrącił mi sztylet z ręki, któy spadł akurat na jego stopę. Jego kości zaczęly się rozpadać, aż w końcu została po nim tylko czarna peleryna.
-Nieźle – pochwaliła nas moja matka. Jak to dziwnie brzmi. Zwracać się do kobiety ubranej w wianek i zieloną suknię mamo, mając świadomość, że to bogini, która w każdej chwili może cię zniszczyć. Kiedy wyszliśmy na powietrze, Annabeth i Nico od razu rzucili się na nas (najpierw od pczątku witając się z Demeter).
-Potrzebujemy samochodu. Musimy dostać się na Manhattan. - powiedziała Ann.
-Wiesz, ile kosztuje taki kurs taksówką?!!
-A nasze pegazy?
-Kazałem im odlecieć.
-Percy!
-Nie, poczekajcie... - wtrąciłam się. - Nie musimy wynajmować taksówki do Manhattanu. Wynajmijmy taksówkę do San Francisco.
-Mój tata nie ma samochodu – wtrąciła się Annabeth.
-Nie. Nie mówię o twojej rodzinie. Mówię o moim tacie.

Kilka godzin później staliśmy przed moim domem (aby nie nabrać podejrzeń, Demeter przemieniła się w typową kobietę z normalnymi ciuchami). Był to niski domeczek, w kolorze brązu. Przed domem rozciągał się ogród, szerokości równy mojemu domowi. Były w nim najróżniejsze gatunki kwiatów, warzyw itd. Dopiero teraz pomyślałam, jak tata musiał się martwić. Pewnego dnia, po awanturze z nim wyszłam z domu rozzłoszczona i... i co? I nie wróciłam. Co on sobie pomyślał. Weszłam do domu.
Wyglądał tak, jak go zostawiłam.
Salon połączony z kuchnią sprawiał wrażenie niezadbanego. Po podłodze w salonie walały się gazety i ubrania. Stolik był przybrudzony czymś czarnym, a telewizor trzeszczał, i tylko czasami dało się słyszeć chichy głos Tommiego Marihutti, czyli sławnego ogrodnika, którego tata uwielbiał. Jedynie kanapa, dywan, szafa i komoda były w dobrym stanie. W kuchni na parapecie, tak jak zawsze, stały nieudane projekty taty - spalony fikus, niebieska stokrotka i pozginany storczyk. Na stole był gotowy obiad, makaron z serem i surówką. Samego taty nie było nigdzie widać. Sprawdziłam w jego sypialni – pusto. Łazienka – pusto. Taras (a raczej mini dżungla) – pusto.
-Twój tata ma bzika na punkcie kwiatów – powiedział Percy, kiedy weszliśmy na taras, po czym Annabeth trzepnęła go w ramię. - No co?
-Stara się wymyślić nowe kwiatki, które byłyby przełomem w jego karierze naukowca – ogrodnika – uśmiechnęłam się, wspominając słowa taty. - To jedyny z jego udanych projektów – powiedziałam, podnosząc wysokiego na jakieś pół metra, pomarańczowo-różowo-białego storczyka. A skoro nie ma go tu, to musi być na strychu.
Wchodząc na drabinkę od razu usłyszałam znajomy kaszel. Tata siedział na moim łóżku i wpatrywał się w okna. Ok, teraz zapewne muszę powiedzieć, jak wygląda strych, a zarazem mój pokój. Na końcu pomieszczenia jest podium, na którym widnieją moje zdjęcia naturalnej wielkości, oraz kilkanaście kwiatków. Nad szafą wisi mój wielgachny autoportret. Reszta ścian była oknami. Łóżko jest przesunięte pod jedną ze ściano-okien. Wszędzie, gdzie się dało, były farby, kredki, płótna, stojaków i – tego było najwięcej – obrazów. Moje hobby to malowanie.
Odchrząknęłam, i tata – czyli niski, chudy, 50-letni mężczyzna, z wielkimi okularami, szarą brodą i włosami (których zostało niewiele) – odwrócił się.
-Liana! Gdzież ty się podziewałaś?!
-Liana? - powtórzył Nico.
-Tato... jest... dużo spraw do omówienia.

Kiedy już opowiedzieliśmy mojemu tacie o bogach itd., i zapewniliśmy, że Demeter nie zamieni go w kwiatka – o czym zapewne skrycie marzył – nareszcie, odzyskał rozum, i zaprosił nas na dół.
Siedliśmy przy stole w salonie, a tata starał się wyczyścić czarną plamę po kawie na stoliku, mrucząc pod nosem coś o trzęsącej się ręce. Kiedy on użerał się z czarnym intruzem Annabeth powiedziała mu, że ja i ona zrobimy herbatę, i zaciągnęła mnie w stronę kuchenki.
Wyciągnęłam z szafki herbatę i zaparzyłam wodę, a Ann wyjęła szklanki.
-Twój tata to naprawdę fajny człowiek – wymruczała, kiedy czekaliśmy na wodę.
Już miałam powiedzieć coś o jego dziwnym hobby wymyślania innych gatunków kwiatów, kiedy uzmysłowiłam sobie, że Ann ma rację. Tata zawsze był przy mnie, nawet kiedy ja nie chciałam go przy sobie.
-Czasami wydaję się taki... dziwny – ciągnęła córka Ateny – Właściwie mało mówiłaś... co ja gadam, w ogóle nie mówiłaś o swojej rodzinie. Może teraz mi coś powiesz?
Postanowiłam opowiedzieć Annabeth całą historię mojego taty.
-Nazywa się Berth. W młodości był geniuszem. Po liceum zaczął uczyć się w jakimś Ośrodku Badawczym. W trakcie trwania egzaminów, dzięki których mógłby dostać się do Ośrodka i być naukowcem, zachorował. Nie przystąpił do egzaminów, a oni nie chcieli dać mu drugiej szansy.
Załamał się i zajął hodowlą kiatów. A kiedy urodziłam się ja, postanowił spróbować na nowo, tym razem samodzielnie, i połączyć swoją inteligencję ze swoim hobby. Kiedy miałam 2 lata poznał Esmeraldę. To była naprawdę fajna kobieta, młodsza od taty o 5 lat. Planowali wziąć ślub, a ja się z tego ogromnie cieszyłam. I wtedy był ten wypadek, Esmeralda zginęła. Miałam 7 lat. Wtedy nasze relacje się popsuły, zaczęłam się z nim kłócić, nie wiem dlaczego, ale obwiniałam go o jej śmierć... Potem nigdy nie miałam dobrych kontaktów z nim... W szkole stawałam się nie do zniesienia....
W połowie mojej opowieści woda się zagotowała i Annabeth zaczęła ją wlewać do szklanek.
Bez słowa zaniosłyśmy napój Demeter, Percy'emu, Nico i mojemu tacie.

Tata oczywiście zgodził się pożyczyć nam samochód, więc godzinę temu (pod wieczór) wyruszyliśmy na Manhattan. Kierował Percy, Nico siedział z przodu a „kobiety na tyle”, jak to powiedział syn Posejdona, na co Ann odparła, że to Demeter powinna kierować, ale ona znowu odpowiedziała że nie umie prowadzić (na co wszyscy stanęliśmy jak wryci).
Nie wiem, czy pozostali to zauważyli, ale kiedy wjeżdżaliśmy do tunelu (bo na drodze coś budowali) ja dostrzegłam pięć postaci w pelerynie, i zaczynałam się obawiać, czy to nie szkielety. Pod końcem drogi, tam gdzie był wyjazd, na ścianie wisiała wielka rama, z napisem „północna rama”. Coś mi się kojarzyło, ale nie mogłam sobie przypomnieć.
Właśnie koło tej ramy samochód sfiksował. Wysiedliśmy z niego, a Nico obejrzał opony i stwierdził, że jedna z nich się przedziurawiła.
-Świetnie – powiedziałam równo z Ann, i zaczęliśmy debatować, co tu zrobić. Annabeth sprawdziła, czy w bagażniku nie ma zapasowej opony, ale z jednej przedziurawionej która znajdowała się w bagażniku wynioskowaliśmy, że ta przebita to była zapasowa. Percy chciał jechać na zepsutej oponie, ale przekonaliśmy go, że to niemożliwe. Annabeth chciała pójść się kogoś spytać, gdzie można kupić opone. Pytanie tylko, gdzie znajdziemy innego człowieka. Była ósma wieczorem i wszyscy mądrzy ludzie pewnie siedzieli w domu.
-Ehh, herosi? - powiedziała Demeter w trakcie naszego debatowania.
-Nie teraz, mamo.
-Ale powinniście to zobaczyć.
-Mamo, proszę.
-ATAKUJĄ NAS POTWORY, WIĘC PRZESTAŃCIE SIĘ PRZYGLĄDAĆ SAMOCHODOWI I RUSZCIE CZTERY LITERY BO JAK NIE TO ZARAZ ZGINIECIE!
Na jej krzyk obróciliśmy się wszyscy dokładnie w tym samym momencie. I dokładnie wtedy zaatakowało nas pięć szkieleto-kaczek, które widziałam wcześniej.
-Celujcie w stopy! - zdołał wykrzyknąć Percy zanim został zaatakowany.
Demeter machnęła ręką i jeden ze szkieletów zamienił się w zboże, ale zaraz po tym upadła na ziemię, przez co musiałam ochraniać i ja.
-Potrzebuję... regeneracji – powiedziała.
Annabeth pokonała swojego szkieleta i przybiegła mi na pomoc. Jakby telepatycznie porozumieliśmy się. „Ty walcz, ja odciągnę Demeter”. Wzięłam boginię (a szczerze mówiąc, nie była taka lekka na jaką wyglądała) i wsadziłam do samochodu. I gdy tylko zamknęłąm drzwiczki starego vana usłyszeliśmy ryk. To wielka, wielka, wielka, fioletowo-biała ośmiornica, tratowała wszystko co na swojej drodze, żeby się do nas dostać. Nawet trzy szkieletory na chwilę zamarły i obróciły się. Ośmiornica ryknęła, a Percy, korzystając z nieuwagi szkieletów zabił swojego. Wtedy wielka morska... eee... coś tam się na niego rzuciła. Percy starał się jak umiał, ale nie mógł jej zabić. Miecz odskakiwał od jej ciała jak od metalu. Nico zaczął mu pomagać, a w tym czasie my z Annabeth zajęliśmy się dwoma szkieletorami. Pokonałyśmy je, ale zanim Ann to zrobiła on ją ugodził i ta zemdlała. Ośmiornica jakby zawyła ze szczęścia. Percy stanął przed Ann.
-Nie tkniesz jej! - wrzasnął do ośmiornicy.
Ośmiornica wyciągnęła macki. Nico i ja prędzej połapaliśmy się, o co jej chodzi.
-Percy, uważaj! - krzyknął Nico i powalił go na ziemię, zanim ośmiornica go złapała. Ale wskutek tego, zdobyła Nico.
-Nico! - wrzasnął Percy.
Ośmiornica ekspresowo odpełzła, i po jakimś czasie słyszeliśmy tylko krzyki Nica, ale ona również ucichły.
Percy chciał za nią pobiec, ale powiedziałam, że lepiej, gdybyśmy zajęli się Annabeth. A co do Nico... Nie wiem, byłąm już wykończona. Za dużo wrażeń. I nagle mój wzrok spoczął na napisie na ramie. I już wiedziałam, skąd znałam ten napis.
-Percy...
Chłopak spojrzał na mnie pytająco.
-Percy, na tę misję nie powinna wyruszyć jeszcze jedna osoba, rozumiesz? Bo jeszcze jest Demeter. To ma sens, dlaczego ośmiornica go zabrała...
-Lia, co ty bredzisz?!

-Przepowiednia. Czwórka niech stanie w północnej ramie. Czwórka.