-Nie unikam cię. -
powiedziałam cicho.
-Owszem, unikasz.
Chcę z tobą porozmawiać.
Właśnie tego się
obawiałam.
-Lia, Lia,
odbiór. Co się między wami stało?Hej, powiedz coś! Ja
zaniknęłam, to nie znaczy że musisz to zrobić ty. LIA!!!
-Lia, no proszę.
To ja? Zrobiłem coś nie tak?
-Zmieniłeś się,
głupku! - krzyknęłam.
Nico się nie
odzywał, więc ciągnęłam dalej.
-Odkąd znowu tu
jesteś, zachowujesz się jak jakiś idiota. Do wszystkich się
szczerzysz, jesteś pewny siebie i przypominasz głupich chłopaków
z okładek magazynów modowych.
Nico dalej się nie
odzywał, więc westchnęłam, odwróciłam się i odeszłam.
Resztę dnia
spędziłam w domku, gapiąc się w sufit, czytać bez zrozumienia
książki albo malowaniu głupich obrazków jak kwiatki, serduszka,
czaszki, kości i kolorowe plamy. Nie pojawiłam się na obiedzie,
kolacji i ognisku, ale nie czułam głodu. Zapomniałam o Chaosie.
Chowałam się w łóżku i nie odzywałam do nikogo, znowu izolując
się od świata. Rano się trochę oswoiłam i wyszłam z łóżka.
Było około piątej rano. Wzięłam prysznic, umyłam włosy, zęby,
ubrałam się i wyszłam na dwór. Byłam bardzo głodna. Poszłam do
pawilonu jadalnego, gdzie kręciły się nimfy robiąc poranne
porządki. Poprosiłam jedną z nich o coś od jedzenia. Dostałam
cztery kanapki z masłem i jajkiem, które spałaszowałam przy
strumyku w okamgnieniu. Pomaszerowałam przed domek numer jeden. Nie
wiem, ile czasu czekałam na Chaosa. Wiem, że kiedy się pojawił,
było już całkiem jasno a niektóre „ranne ptaszki” już były
przygotowane do obiadu.
-Czy naprawdę,
kiedy się budzę, ty musisz stać na dworzu? Jest mi zimno –
skarżyła się zaspanym głosem Bianca.
-Nie narzekaj.
-Co się wczoraj działo z moim
bratem?
-Nic ciekawego.
-Lia...
W tym momencie
drzwi domku się otworzyły a ja stanęłam wyprostowana. Chaos
uśmiechnął się do mnie.
-Cześć, czego tu
szu...
-Powiedz mi co ty
planujesz!
-Myślisz, że
byłbym tak głupi, żeby... - przerwał, spojrzał gdzieś w dal,
wyszczerzył się do mnie. - … żeby dać ci wygrać w tej grze!
-O czym ty...? -
odwróciłam się i zobaczyłam Annabeth.
-Cześć Lia,
poznałaś już Ryana?
Ryana? Dobre sobie.
Zaśmiałam się.
-Annabeth musimy
porozmawiać. Teraz. To ważne. - powiedziałam do dziewczyny i
ruszyłam w jej kierunku.
-Nie, nie, nie, Lia
musi iść ze mną. Też muszę jej powiedzieć coś bardzo, bardzo
ważnego.
-Jestem pewna, że
to może poczekać – wysyczałam i szybko odciągnęłam córkę
Ateny od... Ryana. Nie no nie mogę, to komiczne.
-Ty naprawdę tego
nie widzisz?
-Czego mam nie
widzieć?
-Że ten twój Ryan
to tak naprawdę Chaos, którego poznaliśmy na Niewidzialnej Wyspie?
-Niewidzialnej
Wyspie? Przestań sobie robić żarty, on nie jest ani trochę
podobny do Chaosa.
-To ten sam
chłopak, jestem pewna! Wszystko mi powiedział.
Annabeth parsknęła.
-Lia, myśl
logicznie. Nawet jeśli ten chłopak to rzeczywiście Chaos, co jest
niemożliwe, to dlaczego miałby wyjawiać tobie, swojemu wrogowi
swój plan?
Rzeczywiście,
zabrzmiało to trochę głupio. Oblizałam usta czując suchość w
gardle. Chaos zaprowadził mnie w sprytną pułapkę, i do tego
skasował pamięć Annabeth, i pewnie Percy'ego i Nico też.
-Masz rację,
powinnam trochę pomyśleć – powiedziałam słabo i uciekłam do
domku.
W małej walizce od
Chejrona starałam się spakować wszystkie swoje rzeczy.
Powiedziałam mu, że chcę wracać do domu. Był już początek
jesieni, dopiero za kilka dni miał się zacząć wrzesień, ale dało
się już wyczuć jesienny nastrój.
Zaburczało mi w
brzuchu. Przez rozmowę z Annabeth nie zjadłam śniadania, a z
obiadu wymknęłam się kilka minut wcześniej, żeby się spakować
i wyjechać niezauważona. To może trochę niegrzeczne, z nikim się
nie żegnać. I oczywiście nikt nie wiedział o Chaosie, a ja nie
miałam ochoty (i szans) sama go powstrzymywać. Zostawiłam listy
dla Harper i Rachel, w których wspomniałam o rzekomym chłopaku.
Może one uwierzą.
Mała walizeczka
była zdecydowanie za mała. Nie miałam zbyt wielu rzeczy – kilka
par skarpetek, trzy pary spodni, osiem bluzek, jedna bluza, zdjęcia,
figurka Demeter którą dała mi Katie kiedy wróciłam z misji i mój
sztylet, ale nawet to było za dużo jak na tą walizkę. Kiedy już
się prawie uporałam z walizką, z pawilonu dało się słyszeć
coraz mniej rozmów i brzdąkania sztućcami, co znaczyło, że
posiłek zbliżał się ku końcowi. Szybko przemknęłam przez Obóz
i skryłam się za sosną Thalii. Po kilku minutach pojawił się
Chejron.
-Jesteś pewna, że
chcesz wyjeżdżać?
-Jestem.
-A ja nie jestem
pewien, czy to dobry pomysł. Pamiętasz, jak tu trafiłaś?
Zmiennokształtni zaatakowały w ogromnej liczbie.
-Pamiętam.
-Więc czy jesteś
pewn...
-Jestem!
-No dobrze, nie
będę się już wtrącał. Do widzenia, Lia! Odwiedzisz nas w
wakacje, prawda? - powiedział Chejron, kiedy pod sosnę podjechała
taksówka.
-Odwiedzę - „jeśli
do tego czasu Obóz będzie istniał”, dodałam w myślach i
wsiadłam do taksówki, chcąc zacząć życie od nowa, a fakt, że
jestem herosem, zostawić daleko i wyrzucić z pamięci.
Teraz jest już
grudzień, a od tej pory zaatakowały mnie tylko dwa potwory.
Pierwszy pierwszego dnia w szkole, a był to kaczor z jajowatą
głową, a drugi dwa tygodnie temu. I tylko w tych przypadkach
przypominałam sobie o moim... nowym-starym życiu. No i nie
zapominając o licznych telefon z Obozu. Na początku je odbierałam
i mruczałam „Nic ciekawego” na pytanie „Co u ciebie?”.
Wreszcie miałam dość i zaczął je odbierać tata, a potem telefon
po prostu dzwonił i dzwonił a nikt nie miał ochoty go odbierać.
Nie interesowało mnie, jak tam mają się sprawy i czy ktoś
uwierzył w Chaosa. Żyłam normalnie i mi się to podobało. Był
jednak ktoś, o kim nie mogłam przestać myśleć i dlatego nie
zapomniałam o Obozie.
Nico.
I właśnie w
Wigilię, tego dnia, kiedy gapiłam się w jedną ze ściano-okien i
doszłam do wniosku, że ja kocham Nico, usłyszałam wielki huk na
dole. Zamarłam.
-Tato?
Drugi huk, krzyk
taty, trzeci huk
-Tato! - krzyknęłam
i rzuciłam się w stronę drabinki. - Tato!
W salonie tata krył
się za fotelem przed lwem nienaturalnych rozmiarów, który ryczał
i przewracał wszystko na boki. Otworzyłam szeroko oczy i przez te
kilka sekund, kiedy potwór stał w miejscu i nie mógł uwierzyć
własnemu szczęszciu że wyczuł mój zapach, ja powiałam pędem do
drabinki i do mojego łóżka. Poprzewracałam całą pościel, ale
znalazłam mój sztylet ukryty głęboko pod kilkoma poduszkami.
Kiedy po niego sięgnęłam poczułam silne pchnięcie w bok. To mnie
na chwilę oszołomiło. Lew podszedł do mnie i zaryczał.
-Dobry, dobry lew.
Bardzo grzeczny.
Rzuciłam w niego
najbliższą rzeczą. Moim obrazem. Przegryzł go na pół.
-Grzeczny, grzeczny
lwik.
Lew spojrzał na
mnie dziwacznie.
-Tak, jesteś
bardzo grzeczny. Bardzo.
Lew podszedł do
mnie, robiąc mi drogę do mojego łóżka.
-Dobry pies! -
krzyknęłam i rzuciłam się do sztyletu.
Lew zaryczał i
pobiegł za mną. Chwyciłam sztylet i ugodziłam go w bok. Ostrze
przeźlizgnęło się po nim jak po metalu. Byłam zaskoczona i
musiałam mieć głupią minę, a lew ją odwzajemnił. Najwyraźniej
nie był mądry. Przypomniałam sobie psa z czarnej mgły. Musiałam
celować w usta i oczy. Lew był wielki... Rzuciłam w niego jeszcze
jednym obrazem, a kiedy otwierał paszczę skorzystałam z jego
nieuwagi i wskoczyłam mu na nos. Byłam oczywiście większa niż
jego nos, ale jakoś się utrzymywałam. Dźgnęłam go w oko.
Zaryczał żałośnie i spróbował mnie trząchnąć. Dźgnęłam go
w drugie oko. Zawył i mnie zrzucił. Korzystając z jego ślepoty
kopnęłam go w dolną szczękę. Kiedy otworzył usta, ugodziłam go
w język. Ponownie zawył i zaczął się kurzczyć, aż zmienił się
w proch. Odetchnęłam głęboko i przypomniałam sobie o tacie.
-Tato! - krzyknęłam
i pobiegłam na dół. Tata leżał przed fotelem w salonie. Ciężko
oddychał a z ust płynęła mu krew. - Tato, proszę, nie!
Siedziałam przy
tacie, który powoli umierał. Wiedziałam, że żadne leki mu nie
pomogą, a nie miałam ambrozji ani nektaru, poza tym na tatę by nie
zadziałały. Nie zauważyłam, kiedy zrobiło się ciemno, a potem
znowu jasno. Nie byłam głodna ani zmęczona. Nawet nie płakałam.
Kiedy wybiła 6.00, tata przestał oddychać. Dopiero wtedy zaczęłam
płakać. Nie zdążyłam się nawet na dobre rozpłakać, kiedy w
kuchni rozbłysło jakieś dziwne światło. Powoli wstałam. Nie
zniosłabym kolejnego potwora, ale mimo wszystko musiałam się
bronić. Sięgnęłam po sztylet i powoli przeszłam do kuchni.
-No naprawdę, ze
sztyletem do własnej matki?
Przede mną stała
Demeter, bogini pól i urodzaju, oraz, tak jak wspomniała, moja
mama.
-De...Demeter? Co
ty tutaj robisz?
Bogini westchnęła
i usiadła na krześle.
-Berth nie żyje, a
ty tu sama nie przeżyjesz.
-Przecież... on
nic nie... on mi nie pomagał, prawda?
-Oh, posłuchaj. Te
wszystkie kwiaty wytwarzały niezwykły zapach który cię zasłaniał.
Twój ojciec nie był świadomy tego, że robiąc te dziwaczne
mieszanki cię chronił. Teraz, bez odpowiednich warunkó i
wytwarzania nowych kwiatów potwory będą cię atakowały jeden po
drugim. Nie przeżyjesz.
-Ale dlaczego? W
końcu... nie jestem jakaś taka ważna, prawda?
-A dlaczego w
szkole zaatakowały cię milion zmiennokształtnych? Nie wiemy w jaki
sposób, ale wiemy że jesteś specjalna, dlatego musimy cię
chronić.
-My? I dlaczego
specjalna?
-My, bogowie. Ja i
reszta Olimpijczyków. Specjalna... pomyśl chociaż o tym, że masz
moc, tak jak dzieci Wielkiej Trójki, a nie jak zwykli półbogowie.
Przypomniało mi
się, jak Annabeth to odkryła i kazała mi przesunąć głaz w tych
podziemiach, gdzie odnaleźliśmy... odnaleźliśmy... zapomniałam
jak nazywały się te dziewczynki. To straszne.
-Więc.. więc...
więc co masz zamiar ze mną zrobić?
-Oj głupiutka ty,
głupiutka. Mam zamiar zabrać cię na Olimp, w końcu gdzie indziej.
KOBIETO MUSZĘ UŻYĆ CAPS LOCKA BO NIE MOGĘ CI TEGO WYKRZYCZEĆ W TWARZ- JESTEŚ ZAJE*ISTA! tO JEST GENIALNE OPOWIADANIE I JA SIĘ PYTAM DLACZEGO TAK DŁUGO PISZESZ. CHODZI MI O TO, ŻE DODAJESZ POSTY CO 2 TYG SPRÓBUJ DODAWAĆ CO TYDZIEŃ OKI???
OdpowiedzUsuńAle dała mu kosza heh
OdpowiedzUsuńI absolutnie zgadzam się z Sophią :-)
Ale czemu ona wyjechała z obozu?
Ide czytać next i życze duuuużo weny!