PYF!

Nieładnie, nieładnie... zaraz Erynie zjedzą cię żywcem!smierdzacy_lamusie.ogg

sobota, 19 października 2013

Rozdział XI

-Nie unikam cię. - powiedziałam cicho.
-Owszem, unikasz. Chcę z tobą porozmawiać.
Właśnie tego się obawiałam.
-Lia, Lia, odbiór. Co się między wami stało?Hej, powiedz coś! Ja zaniknęłam, to nie znaczy że musisz to zrobić ty. LIA!!!
-Lia, no proszę. To ja? Zrobiłem coś nie tak?
-Zmieniłeś się, głupku! - krzyknęłam.
Nico się nie odzywał, więc ciągnęłam dalej.
-Odkąd znowu tu jesteś, zachowujesz się jak jakiś idiota. Do wszystkich się szczerzysz, jesteś pewny siebie i przypominasz głupich chłopaków z okładek magazynów modowych.
Nico dalej się nie odzywał, więc westchnęłam, odwróciłam się i odeszłam.

Resztę dnia spędziłam w domku, gapiąc się w sufit, czytać bez zrozumienia książki albo malowaniu głupich obrazków jak kwiatki, serduszka, czaszki, kości i kolorowe plamy. Nie pojawiłam się na obiedzie, kolacji i ognisku, ale nie czułam głodu. Zapomniałam o Chaosie. Chowałam się w łóżku i nie odzywałam do nikogo, znowu izolując się od świata. Rano się trochę oswoiłam i wyszłam z łóżka. Było około piątej rano. Wzięłam prysznic, umyłam włosy, zęby, ubrałam się i wyszłam na dwór. Byłam bardzo głodna. Poszłam do pawilonu jadalnego, gdzie kręciły się nimfy robiąc poranne porządki. Poprosiłam jedną z nich o coś od jedzenia. Dostałam cztery kanapki z masłem i jajkiem, które spałaszowałam przy strumyku w okamgnieniu. Pomaszerowałam przed domek numer jeden. Nie wiem, ile czasu czekałam na Chaosa. Wiem, że kiedy się pojawił, było już całkiem jasno a niektóre „ranne ptaszki” już były przygotowane do obiadu.
-Czy naprawdę, kiedy się budzę, ty musisz stać na dworzu? Jest mi zimno – skarżyła się zaspanym głosem Bianca.
-Nie narzekaj.
-Co się wczoraj działo z moim bratem?
-Nic ciekawego.
-Lia...
W tym momencie drzwi domku się otworzyły a ja stanęłam wyprostowana. Chaos uśmiechnął się do mnie.
-Cześć, czego tu szu...
-Powiedz mi co ty planujesz!
-Myślisz, że byłbym tak głupi, żeby... - przerwał, spojrzał gdzieś w dal, wyszczerzył się do mnie. - … żeby dać ci wygrać w tej grze!
-O czym ty...? - odwróciłam się i zobaczyłam Annabeth.
-Cześć Lia, poznałaś już Ryana?
Ryana? Dobre sobie. Zaśmiałam się.
-Annabeth musimy porozmawiać. Teraz. To ważne. - powiedziałam do dziewczyny i ruszyłam w jej kierunku.
-Nie, nie, nie, Lia musi iść ze mną. Też muszę jej powiedzieć coś bardzo, bardzo ważnego.
-Jestem pewna, że to może poczekać – wysyczałam i szybko odciągnęłam córkę Ateny od... Ryana. Nie no nie mogę, to komiczne.
-Ty naprawdę tego nie widzisz?
-Czego mam nie widzieć?
-Że ten twój Ryan to tak naprawdę Chaos, którego poznaliśmy na Niewidzialnej Wyspie?
-Niewidzialnej Wyspie? Przestań sobie robić żarty, on nie jest ani trochę podobny do Chaosa.
-To ten sam chłopak, jestem pewna! Wszystko mi powiedział.
Annabeth parsknęła.
-Lia, myśl logicznie. Nawet jeśli ten chłopak to rzeczywiście Chaos, co jest niemożliwe, to dlaczego miałby wyjawiać tobie, swojemu wrogowi swój plan?
Rzeczywiście, zabrzmiało to trochę głupio. Oblizałam usta czując suchość w gardle. Chaos zaprowadził mnie w sprytną pułapkę, i do tego skasował pamięć Annabeth, i pewnie Percy'ego i Nico też.
-Masz rację, powinnam trochę pomyśleć – powiedziałam słabo i uciekłam do domku.

W małej walizce od Chejrona starałam się spakować wszystkie swoje rzeczy. Powiedziałam mu, że chcę wracać do domu. Był już początek jesieni, dopiero za kilka dni miał się zacząć wrzesień, ale dało się już wyczuć jesienny nastrój.
Zaburczało mi w brzuchu. Przez rozmowę z Annabeth nie zjadłam śniadania, a z obiadu wymknęłam się kilka minut wcześniej, żeby się spakować i wyjechać niezauważona. To może trochę niegrzeczne, z nikim się nie żegnać. I oczywiście nikt nie wiedział o Chaosie, a ja nie miałam ochoty (i szans) sama go powstrzymywać. Zostawiłam listy dla Harper i Rachel, w których wspomniałam o rzekomym chłopaku. Może one uwierzą.
Mała walizeczka była zdecydowanie za mała. Nie miałam zbyt wielu rzeczy – kilka par skarpetek, trzy pary spodni, osiem bluzek, jedna bluza, zdjęcia, figurka Demeter którą dała mi Katie kiedy wróciłam z misji i mój sztylet, ale nawet to było za dużo jak na tą walizkę. Kiedy już się prawie uporałam z walizką, z pawilonu dało się słyszeć coraz mniej rozmów i brzdąkania sztućcami, co znaczyło, że posiłek zbliżał się ku końcowi. Szybko przemknęłam przez Obóz i skryłam się za sosną Thalii. Po kilku minutach pojawił się Chejron.
-Jesteś pewna, że chcesz wyjeżdżać?
-Jestem.
-A ja nie jestem pewien, czy to dobry pomysł. Pamiętasz, jak tu trafiłaś? Zmiennokształtni zaatakowały w ogromnej liczbie.
-Pamiętam.
-Więc czy jesteś pewn...
-Jestem!
-No dobrze, nie będę się już wtrącał. Do widzenia, Lia! Odwiedzisz nas w wakacje, prawda? - powiedział Chejron, kiedy pod sosnę podjechała taksówka.
-Odwiedzę - „jeśli do tego czasu Obóz będzie istniał”, dodałam w myślach i wsiadłam do taksówki, chcąc zacząć życie od nowa, a fakt, że jestem herosem, zostawić daleko i wyrzucić z pamięci.
























Teraz jest już grudzień, a od tej pory zaatakowały mnie tylko dwa potwory. Pierwszy pierwszego dnia w szkole, a był to kaczor z jajowatą głową, a drugi dwa tygodnie temu. I tylko w tych przypadkach przypominałam sobie o moim... nowym-starym życiu. No i nie zapominając o licznych telefon z Obozu. Na początku je odbierałam i mruczałam „Nic ciekawego” na pytanie „Co u ciebie?”. Wreszcie miałam dość i zaczął je odbierać tata, a potem telefon po prostu dzwonił i dzwonił a nikt nie miał ochoty go odbierać. Nie interesowało mnie, jak tam mają się sprawy i czy ktoś uwierzył w Chaosa. Żyłam normalnie i mi się to podobało. Był jednak ktoś, o kim nie mogłam przestać myśleć i dlatego nie zapomniałam o Obozie.
Nico.
I właśnie w Wigilię, tego dnia, kiedy gapiłam się w jedną ze ściano-okien i doszłam do wniosku, że ja kocham Nico, usłyszałam wielki huk na dole. Zamarłam.
-Tato?
Drugi huk, krzyk taty, trzeci huk
-Tato! - krzyknęłam i rzuciłam się w stronę drabinki. - Tato!
W salonie tata krył się za fotelem przed lwem nienaturalnych rozmiarów, który ryczał i przewracał wszystko na boki. Otworzyłam szeroko oczy i przez te kilka sekund, kiedy potwór stał w miejscu i nie mógł uwierzyć własnemu szczęszciu że wyczuł mój zapach, ja powiałam pędem do drabinki i do mojego łóżka. Poprzewracałam całą pościel, ale znalazłam mój sztylet ukryty głęboko pod kilkoma poduszkami. Kiedy po niego sięgnęłam poczułam silne pchnięcie w bok. To mnie na chwilę oszołomiło. Lew podszedł do mnie i zaryczał.
-Dobry, dobry lew. Bardzo grzeczny.
Rzuciłam w niego najbliższą rzeczą. Moim obrazem. Przegryzł go na pół.
-Grzeczny, grzeczny lwik.
Lew spojrzał na mnie dziwacznie.
-Tak, jesteś bardzo grzeczny. Bardzo.
Lew podszedł do mnie, robiąc mi drogę do mojego łóżka.
-Dobry pies! - krzyknęłam i rzuciłam się do sztyletu.
Lew zaryczał i pobiegł za mną. Chwyciłam sztylet i ugodziłam go w bok. Ostrze przeźlizgnęło się po nim jak po metalu. Byłam zaskoczona i musiałam mieć głupią minę, a lew ją odwzajemnił. Najwyraźniej nie był mądry. Przypomniałam sobie psa z czarnej mgły. Musiałam celować w usta i oczy. Lew był wielki... Rzuciłam w niego jeszcze jednym obrazem, a kiedy otwierał paszczę skorzystałam z jego nieuwagi i wskoczyłam mu na nos. Byłam oczywiście większa niż jego nos, ale jakoś się utrzymywałam. Dźgnęłam go w oko. Zaryczał żałośnie i spróbował mnie trząchnąć. Dźgnęłam go w drugie oko. Zawył i mnie zrzucił. Korzystając z jego ślepoty kopnęłam go w dolną szczękę. Kiedy otworzył usta, ugodziłam go w język. Ponownie zawył i zaczął się kurzczyć, aż zmienił się w proch. Odetchnęłam głęboko i przypomniałam sobie o tacie.
-Tato! - krzyknęłam i pobiegłam na dół. Tata leżał przed fotelem w salonie. Ciężko oddychał a z ust płynęła mu krew. - Tato, proszę, nie!
Siedziałam przy tacie, który powoli umierał. Wiedziałam, że żadne leki mu nie pomogą, a nie miałam ambrozji ani nektaru, poza tym na tatę by nie zadziałały. Nie zauważyłam, kiedy zrobiło się ciemno, a potem znowu jasno. Nie byłam głodna ani zmęczona. Nawet nie płakałam. Kiedy wybiła 6.00, tata przestał oddychać. Dopiero wtedy zaczęłam płakać. Nie zdążyłam się nawet na dobre rozpłakać, kiedy w kuchni rozbłysło jakieś dziwne światło. Powoli wstałam. Nie zniosłabym kolejnego potwora, ale mimo wszystko musiałam się bronić. Sięgnęłam po sztylet i powoli przeszłam do kuchni.
-No naprawdę, ze sztyletem do własnej matki?
Przede mną stała Demeter, bogini pól i urodzaju, oraz, tak jak wspomniała, moja mama.
-De...Demeter? Co ty tutaj robisz?
Bogini westchnęła i usiadła na krześle.
-Berth nie żyje, a ty tu sama nie przeżyjesz.
-Przecież... on nic nie... on mi nie pomagał, prawda?
-Oh, posłuchaj. Te wszystkie kwiaty wytwarzały niezwykły zapach który cię zasłaniał. Twój ojciec nie był świadomy tego, że robiąc te dziwaczne mieszanki cię chronił. Teraz, bez odpowiednich warunkó i wytwarzania nowych kwiatów potwory będą cię atakowały jeden po drugim. Nie przeżyjesz.
-Ale dlaczego? W końcu... nie jestem jakaś taka ważna, prawda?
-A dlaczego w szkole zaatakowały cię milion zmiennokształtnych? Nie wiemy w jaki sposób, ale wiemy że jesteś specjalna, dlatego musimy cię chronić.
-My? I dlaczego specjalna?
-My, bogowie. Ja i reszta Olimpijczyków. Specjalna... pomyśl chociaż o tym, że masz moc, tak jak dzieci Wielkiej Trójki, a nie jak zwykli półbogowie.
Przypomniało mi się, jak Annabeth to odkryła i kazała mi przesunąć głaz w tych podziemiach, gdzie odnaleźliśmy... odnaleźliśmy... zapomniałam jak nazywały się te dziewczynki. To straszne.
-Więc.. więc... więc co masz zamiar ze mną zrobić?

-Oj głupiutka ty, głupiutka. Mam zamiar zabrać cię na Olimp, w końcu gdzie indziej.   

2 komentarze:

  1. KOBIETO MUSZĘ UŻYĆ CAPS LOCKA BO NIE MOGĘ CI TEGO WYKRZYCZEĆ W TWARZ- JESTEŚ ZAJE*ISTA! tO JEST GENIALNE OPOWIADANIE I JA SIĘ PYTAM DLACZEGO TAK DŁUGO PISZESZ. CHODZI MI O TO, ŻE DODAJESZ POSTY CO 2 TYG SPRÓBUJ DODAWAĆ CO TYDZIEŃ OKI???

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale dała mu kosza heh
    I absolutnie zgadzam się z Sophią :-)
    Ale czemu ona wyjechała z obozu?
    Ide czytać next i życze duuuużo weny!

    OdpowiedzUsuń