PYF!

Nieładnie, nieładnie... zaraz Erynie zjedzą cię żywcem!smierdzacy_lamusie.ogg

piątek, 14 grudnia 2012

Rozdział I - Zacznijmy od konkretów, co?

Zaczniemy od konkretów, co? To nazywam się Lia Jones mam 15 lat... I jestem herosem. Ale przekonacie się jak i co.

Ze złością wtaranowałam do klasy i z impetem rzuciłam ławki na blat. Jeden z zesytów upadł na podłogę a podniosła go... oczywiście Elena Ravien, mój najgorszy wróg. Wyciągnęła rękę z zeszytem do mnie i powiedziała:
-Oj, kukrydziany dziób nie umie utrzymać zeszytu?
-Odwal się Ravien.
Czarnowłosa przystawiła swoją twarz do mojej.
-Nie mów tak do mnie nigdy, śmieciaro.
Tego już było za wiele. Miałam dość! W domu same problemy, w szkole to samo. Byłam wściekła na tą Ravien!! Pozwalała sobie na zbyt wiele.
-Oddaj mój zeszyt.
-Jest całkiem ładny – udała zaskoczenie – Spiszę pracę domową, ok?
-Oddaj mój zeszyt!
Nagle poczułam się jakby ktoś uderzył mnie po twarzy. Okna otworzyły się i zawiał niesamowity wiatr. Wszystkie rośliny się wydłużyły. Kilka doniczek eksplodowało. Nie miałam pojęcia co się dzieje, dlatego troszkę się przestraszyłam. Kiedy gniew minął wiatr ustał, ale zniszczenia zostały. Elena oddała mój zeszyt. Cała klasa gapiła się na nas. Jedna tylko osoba patrzyła na mnie z uśmiechem. Była to dziewczyna z wymiany, Annabeth Chase.
Annabeth była ode mnie starsza, chyba ze dwa lata. Pojawiła się w naszej szkole z tydzień temu. Podobno jest z wymiany z jakiejś szkoły w Manhattanie. Na każdej przerwie obserwuje mnie, jakbym była jakąś bombą która w każdej chwili może wybuchnąć. Nie gadałyśmy ze sobą zbyt często, ale traktowaliśmy się naj najlepsze przyjaciółki, i nie czułyśmy tej różnicy wieku między nami.
Dzisiaj po szkole zostawałam na dodatkowe lekcje. Usiadłam na parapecie w korytarzu i zobaczyłam że po Annabeth przyszedł jakiś chłopak. Ann pocałowała go w policzek, potem chwilę rozmawiali ale na końcu spojrzeli prosto na mnie. Z zaskoczenia spadłam z parapetu. Akurat przechodził profesor Brzytwa. Nadaliśmy mu taką ksywkę, bo zawsze dla uczniów był ostry jak brzytwa. Naprawdę nazywał się Herstrock. Dziwne nazwisko, nie? Uśmiechnął się do mnie złowieszczo i nawet nie pomógł mi wstać, tylko przeszedł spokojnie.
Weszłam do klasy w której miałam mieć zajęcia. Dziwnie się czułam, siadając sama w łąwce, na środku pustej sali. Do klasy wszedł profek Brzytwa.
-Profesor Herstrock? Zajęcia mam z panią Jenevif...
-Musiała wyjść wcześniej, dzisiaj ja się tobą zajmę, Lio Jones.
-Okej...
Przyznam, zachowywał się dziwnie. Morderczy uśmiech nie schodził z jego twarzy. Jego głos był jakby... zimny. No i nie miał przy sobie książek, podręczników, dzienników i kartek, co zawsze ma prof. Jenevif.
-Przepraszam... Ale gdzie pan ma książki?
Nagle niesamowicie szybko pojawił się przed moją ławką.
-Jesteś słaba, Jones. Nawet dziecko tej nędznej bogini stanowi zagrożenie.
-Co pan wygaduje... - powiedziałam wstając z krzesła.
-Nie mów że nie wiesz, Jones.
-Niech pan przestanie!
I nagle stało się coś niesamowitego. Brzytwa zaczął rosnąć, a im był wyższy tym grubszy i mniej przypominający człowieka.
-Co teraz zrobisz, herosie?!!
Kompletnie jego nie rozumiałam. Padłam na podłogę w tej samej chwili kiedy Brzytwa stanął się czymś podobnym do kangura, tyle że straszniejsyzm i przeskoczył nademną. Kiedy wstałam był niedźwiedziem, tylko pysk miał... taki okropny! Połączenie wilka, rekina, niedźwiedzia, buldoga... Potem już nie mogłam się skupić na jego wyglądzie, bo co sekundę miał inny wygląd. Uniósł krzesło tak jakby to było piórko i wycelował we mnie. Krzesło rozbiło okno a miliony szkła posypały się na ziemię, przewracając mnie wprost pod nogi tego czegoś, co kiedyś było Brzytwą. W tej samej chwili do środka wbiegł ten chłopak rzucając się na niedźwiedzio-tygryso-wilko-pso-rekina. Szybko wstałam i zobaczyłam Annabeth.
-Trzymaj to! - rzuciła mi... miecz. - Nie wypuszczaj go z ręki! Choć!
Pobiegłam za Ann, a zaraz za mną wybiegł ten chłopak.
-Gdzie Brzytwa?
-Brzytwa? - zapytał tamten.
-Tak go nazywali – wyjaśniła Ann wskazując na zamknięte drzwi od sali.
-Udało mi się... zamienić go w mysz... To niepotrfa długo, musimy się zmywać zanim...
Nad nami usłyszeliśmy dźwięk helikoptera. Za chwilę szkoła została pozbawiona dachu, przynajmniej we wschodniej części.
-Uciekamy – wrzasnęli oboje.
Po czym zaczął się bieg. Widziałam tony potworów takich jak Brzytwa wylatujących z helikoptera. I wszystkie biegły w naszą stronę. I nagle straciłam Annabeth i tego chłopaka z oczu. Po prostu znikli. Zatrzymałam się i odwróciłam. Za mną stał ośliniony pies wielkości dorosłego drzewa. Dopiero teraz zrozumiałam po co mam miecz. Zamachnęłam się nim, a potwór albo był bardzo wolny albo bardzo ślepy, bo dał sobie odciąć głowę. Annabeth (która pojawiła się z nikąd) pociągnęła mnie za rękę i wyszliśmy ze szkoły. Cały budynek był w płomieniach. Wszystkie rośliny uschnęły. Zachodnia część była zgnieciona, a wschodnia nie miała dachu. Środkowa wyglądała... okropnie. Ze wszystkich okien wybito szkło, także było można oglądać wszystko. W środku potwory atakowały wszystkich ludzi. Zawieszały w każdej sali dziwaczne... godła. Ale to co zobaczyłam obok... skrzydlate konie. Usiadłam na jednym z nich. Kiedy wznieśliśmy się do góry usnęłam.


Kiedy się obudziłam leżałam na akanapie w jakimś dużym pomieszczeniu. Obok mnie siedziała Annabeth.
-Co... hej, gdzie ja jestem?
-Witaj w Obozie Herosów.
-Herosów? Takich... jak Perseusz? Herakles?
-Dokładnie.
-Co się ze mną stało?
-Zasnęłaś w locie i trafiła cię strzałą wysłana przez jednego ze Zmiennokształtnych.
-Co?
-To te potwory w naszej szkole. Kiedy przyjechaliśmy dzieci Apollina cię wyleczyły.
-Co?
-Ech... Słuchaj. Wiesz co to Posejdon, Zeus, Hermes, Atena...
-Acha.
-Oni istnieją. Przemieszczają się tam gdzie ogień bije najmocniej. No a wiesz... bogom podobają się śmiertelnicy no i... powstajemy my.
-Ty... kto jest twoją mamą?
-Atena.
-Też bym chciała.
Annabeth pokręciła głową.
-Jesteś za wybuchowa.
Do pokoju wszedł ten chłopak z... centaurem. Poważnie mówię. Wszedł z centaurem.
-Poznałaś już Percy'ego. - powiedziała do mnie Ann stając przy chłopaku – A to jest Chejron, koordynator zajęć na Obozie.
-Witaj – powiedział do mnie Chejron – Jak się nazywasz?
-Jestem Lia Jones... Te potwory... Co... Co to było?
-Zaatakowały cię. Ale nie wiem dlaczego aż tylu...
-Na razie nie wiemy kto jest twoją mamą więc będziesz w domku numer 11.
-Jasne.

Annabeth zaprowadziła mnie do dziwacznego domku w którym było mnóstwo łóżek i plecaków. Pokazała mi kąt i mówiła żebym się tam rozgościła. Potem wyszłą, zostawiając mnie samą ze sobą. Może opiszę domek numer 11.
Łóżka zajmują większą część sali. Są poukładane byle jak i byle gdzie. Plecaki są poukładane w każdym rogu pokoju. Pod ścianę zostały przesunięte biurka. Było ich może z sześć, każdy podrapany i zniszczony. Na ścianach powieszone były różne zdjęcia z mężczyzną z jasnymi włosami i butami ze skrzydłami. Domyśliłam się, że to był domek Hermesa. Ale niewiem, czy Hermes jest tak zainteresowany śmiertelniczkami że nic innego nie widzi, czy może jego domek specjalnie był tak ciasno urządzony.
-Cześć.
Wrzasnęłam i odwróciłam się. Za mną stało dwóch chłopców. Mieli podobne twarze i włosy do tego faceta na obrazku.
-Ej spokojnie. Nie ugryziemy cię – powiedział jeden z nich.
-Kim jesteście? - zapytałam krzyżując ramiona.
-Jestem Travis, a to mój brat Connor. Jesteśmy synami Hermesa.
-Ok... Możecie mi powiedzieć dlaczego tu jest tyle łóżek?
-No... Hermes to bóg podróżników, nie? No i... dopóki twój rodzic nie da znaku że jesteś jego dzieckiem, mieszkasz tu. W domku Hermesa.
-Acha...
Kiedy przyszła pora na spanie siedziałam w lesie. Nie wiem dlaczego, ale patrzenie na przyrodę... uspokaja mnie. Zastanawiałam się kto jest moją mamą. Brzytwa powiedział, że jestem córką nędznej bogini. Czyli mogłaby to być na przykład Afrodyta. Jest słaba. Ale... ja córką Afrodyty? Nie przejmowałam się wyglądem, nie byłam też za ładna. A poza tym, mój ojciec to szalony naukowiec-ogrodnik, którym Afrodyta na pewno by się nie zainteresowała. Z westchnieniem wróciłam do domku i położyłam się na materacu, który przyniósł mi Connor. Nie sądziłam, że już następnej nocy nie będę tu spać.

Dowiedziałam się wszystkiego z mojego snu. Stałam w lesie, nad strumykiem. Nad wodą pojawiła się kobieta w białej szacie o długich brązowych włosach i zielonych oczach. Przypominała mi mnie.
-Demeter – powiedziałam. Wiedziałam, że to ona.
-Witaj, moja droga. Nareszcie dowiedziałaś się o herosach i tym świecie, prawda?
-Czyim jestem dzieckiem?
Demeter zaśmiała się.
-Przecież ty wiesz, kto jest twoim rodzicem. Wiesz dlaczego zawiał wiatr i dolniczki eksplodowały. Wiesz dlaczego rodzic cię nie uznaje. Wiesz o kim mówił Zmiennokształtny kiedy cię zaatakował.
Miała rację. Wiedziałam. Zacisnęłam pięści. Nie, to nie może być prawda. Nie mogę, po prostu nie mogę. Jestem za silna. Nie mogę być herosem! Nie mogę!
Sen powoli zaczął się rozmazywać. Demeter pomachała mi.
Obudziłam się cała spocona. Był środek nocy. To nie mogła być prawda, nie! A jednak wierzyłąm w to. Wiedziałam kto jest moją matką. Moim boskim rodzicem była Demeter.

1 komentarz:

  1. hmm... hmm.... ciekawie się zapowiada,lecę czytać kolejny ! Jak narazie zapraszam do mnie : http://wystarczy-jeden-krok-malenki-krok.blogspot.com/ wszystkie komentarze miło widziane :)

    OdpowiedzUsuń