Mimo że był środek nocy poszłam do Wielkiego Domu do Chejrona.
Chwilę potem siedziałam już w salonie pijąc gorącą czekoladę.
-Co jest tak ważne, żebyć przychodizłą do mnie o 3 w nocy? Nie
mówię, że to źle, ale no cóż...
-Wiem, kto jest moim rodzicem.
-Doskonale! Określił cie? Ktoś to widział? Czy to ktoś ważny?
Dlaczego zaatakowały cie potwory?
-Nie. Śniła mi się Demeter. I to ona jest moją matką.
-Mówiła o tym?
-Nie. Tylko powiedziała... Że ja wiem. I miała rację.
-Nie dała żadnego znaku. Nie mamy dowodów.
-Jesteś pewny? - Demeter pojawiła się na środkowym krześle z
kubkiem kawy w ręce. Tym razem wyglądała jak gsopodyni. Włosy
miała upięte w kok, a jej ubrania były typowo gospodyniowe.
-Demeter! - Chejron wyglądał jakby miał zemdleć.
Demeter machnęła ręką.
-Nie ma co. Jeśli Lia twierdzi, że jets moją córką, to jest moją
córką. Chcesz dowodu? To proszę!
Nad moją głową pojawił się dziwaczny znak.
-Czy dziecko może być uznane przez innego boga niż jego rodzic?
Nie. - powiedziała Demeter po czym znikła.
Rano
Chejron pokazał mi domek Demeter. Mieszkało tam kilkanaście
dzieci. Łóżka były zawieszone na ścianach. Pod oknami ustawione
były biurka. Resztę zajmowały rośliny w doniczkach. Gdzieniegdzie
na ścianach porozwieszane były obrazy mojej
matki.
I jeszcze jeden ważny szczegół: szafki nocne latały!
Zaprzyjaźniłam się z kilkoma dzieci z rodzeństwa. Mieli na imię
Kale, Oliver, Emily, Katie, Vectoria i Jake. Katie była grupową
domku, bo była najstarsza i najmądrzejsza, Vectoria, Jake i Kale
byli w moim wieku, Emily miała 12 lat a Oliver 14. wszystkie te
dzieci były... inne. Były spokojne i opanowane. Mówiły, że każda
nowa osoba otrzymuje swoją roślinkę. One wprost emanowały
spokojem. Ja taka nie byłam. Przypomniało mi się, co Annabeth
mówiła o mnie kiedy powiedziałam że chciałabym być dzieckiem
Ateny:
''Jesteś zbyt wybuchowa.''
Czy nie byłam zbyt wybuchowa na dziecko Demeter?
Ale nie sprzeczałam się. Byłam wdzięczna, że nie musiałam
mieszkać w tamtym zatłoczym domku. Przyszedł czas na śniadanie.
Szkoda, ze nie widzieliście Ann kiedy zobaczyła mnie siadającą
przy stoliku Demeter! Oczy wyszły jej na wierzch i zrobiła odruch
wymiotny. Puściłam jej oczko.
Po południu gadałam z Ann. Rozmawiałyśmy o wszystkim.
-Wiesz, Lia, we wtorek jest niezwykły dzień.
-Serio? Jaki?
-Wiesz, była taka bitwa na Manhattanie, obok Empire State Bilding.
-No tak. Wtedy wszyscy pozasypiali, a ja chodziłam po sklepach i
zabierałam co popadnie.
-Nie spałaś?
-Nie.
-Dobra, mniejsza z tym. Wtedy Kronos wypowiedział nam wojnę, ale o
tym ci już mówiłam. Otóż Hades, powiedział, że jutro może
wskrzesić siedem osób, które zginęły w tej bitwie. Osób po
naszej stronie.
-WOW!
-Wybraliśmy Beckendorfa, Sielenę Beauregard...
-To ta co była szpiegem?
-Była szlachetna. I jeszcze parę innych osób. Chodź, przejdziemy
się.
Wybrałyśmy się na mały spacer i spotkałyśmy Percy'ego.
-Hej.
-Hej.
-Hej.
-Coś za dużo tego hej.
-Lia, zamknij się.
-Jasne, jasne.
-Annabeth, Chejron cię wołał. Chodzi o... ten dzień.
Ann pobladła. Razem z Percym pobiegli do Wielkiego Domu.
I nagle wielka wiewiórka
wyskoczyła mi przed nos. Przynajmniej tak mi się wydawało...
-Jestem Rachel –
powiedziała dziewczyna.
-Hejka.
I nagle przypomniało mi
się. Otóż taka dziwna sprawa, że od moich 12 urodzin, do moich 15
urodzin nie pamiętałam nic. Aż nagle budzę się w pokoju, wśród
matki i ojca, przynajmniej tak mi się wydawało. Im byłam starsza
tym wspomnienia sprzed 12 urodzin zaczęły być mniej zrozumiałe,
mniej realne. Ale Rachel pamiętałam. Chodziłyśmy razem do szkoły
i byłyśmy najkami. Tak, tak mi się wydawało.
-Rachel?
-Tak, a ty niby kto...
Lia?!
-Tak!
-Ty tutaj? Nie moge
uwierzyć! Spotkanie po latach!
-Hah, nie dramatyzuj,
szalona wiewióro.
Rachel wyglądała dziś
na bezodmną. Miała swoje dżinsy pomazane flamastrami, i białą
koszulkę, ale jej włosy... Bujne loki były na całej twarzy.
Błyszczyk schodził z dolnej wargi i sprawiał wrażenie
zaschniętego. A oczy miała spuchnięte, jakby nie spała przez
ostatnie trzy miesiące.
-Wyglądasz jakby cię
tramwaj przejechał – stwierdziłam.
-Tak... Ostatnio dręczą
mnie potworne wizje. I trwają trzy dni. Wiesz, budzisz się, wizja,
która niby trwa pięć sekund, a potem budzisz się znowu, tyle że
trzy dni później.
-O... okropne.
-Acha. Annabeth mówiła
ci o jutrzejszym dniu?
-Tak. To ważne dla was?
-Nie wiesz jak bardzo.
-Acha.
Chwila milczenia.
-Kto jest twoją matką.
-D... Dionizos.
Rachel wybuchnęła
śmiechem.
-Nie sądziłam, że
zmienił płeć!
-Nie! Chodziło mi o...
o... o doskonałą Atenę.
-Atena? Nie spodziewałam
się. Myślałam, że Afrodyta albo coś.
Zacisnęłam pięści.
Dlaczego nie powiedziałam prawdy? Tak jakby jakiś głos w środku
wskazywał mi co jest dobre a co złe. Właśnie przybiegła
Annabeth.
-Hej, Rachel! Poznałaś
już Lię, córkę...
-Twoją siostryczkę?
Jasneee. Znamy się i to dobrze.
Ann zmarszczyła czoło.
-Moją siostryczkę?
Przecież Lia to córka De...
-Hej, przejdziemy się,
co? - wtrąciłam.
-De... Demeter? - nie dała
za wygraną Rachel – Przecież Lia mówiła, że jej matka to A...
-Nie dobrze mi się
zrobiło. Chodźmy – pociągnęłam je za ręce ale nie chciały
się ruszyć.
-Skoro chcesz mnie
okłamywać, to równie dobrze możesz mówić, że Percy nie jest
synem Posejdona. Te dwie rzeczy są proste jak drut!
-Lia mówiła mi, kto jest
jej rodzicem. A ty tylko chcesz mnie wrobić!
-W co?!
-Nie mam kompletnego
pojęcia.
Dwie dziewczyny odwróciły
się od siebie i już miały odejść, gdy poczułam straszny skurcz
w żołądku, i z ziemi wyskoczyły korzenie, łapiąc każdą za
nogi.
-Co to... - zapytała
Rachel podnosząc się.
Annabeth odwróciła się
w moim kierunku.
-To przecież sprawka
córki Demeter. Cały czas
ci to próbuję wytłumaczyć.
-Ale
przecież – Rachel spojrzała na mnie. - Lia?
Westchnęłam,
i ten głos który wcześniej poczułam kazał mi teraz wyznać całą
prawdę. Więc ją powiedziałam.
-Po
co mnie okłamywałaś? - zapytała Rachel.
-Ja...
nie... nie wiem.
Chciałam
was skłócić, to potrzebne. Czuję to
– powiedział mi głos.
-Lia,
nie możesz niczego czuć.
-Ja...
ja powiedziałam to na głos?! Uwierzcie! Nie! Ten głos! On każe
mi...
Ale
dziewczyny kręciły głowami. Cały obóz przysłuchiwał się nam.
Dziewczyny odeszły, a ja nie chciałam wrócić do domku. Poczułam
jak pieką mnie oczy, i zanim popłynęła pierwsza łza, odwróciłam
się i pobiegłam do lasu.
W
lesie czułam dziwną potrzebę wyżalenia się komuś. To dziwne.
Ten głos... Mam przeczucie, że gdzieś go słyszałam.
-Zmarły
do ciebie przemawia. - usłyszałam, i z piskiem odwróciłam się.
Przede mną stał chłopak: miał brązowe włosy i takie same oczy.
Jego twarz była blada, i jakby zmęczona życiem, mimo że chłopak
mógł mieć gdzieś ze 14 lat.
-C...c-co?
- Nie mógł przecież słyszeć tych głosów.
-Jestem
Nico di Angelo. Jestem synem Hadesa. Słyszę to. Słyszę, że
zmarły do ciebie mówi.
-Czyli...
czyli ty wiesz-sz?
-Wiem
co do ciebie mówił. Wiem, że kazał ci skłamać.
Miałam
ochotę przytulić tego chłopaka. On mnie rozumiał.
Mądry
– podpowiedzało coś, i wiedziałam, ze wypowiedziałam to na
głos.
Nico znieruchomiał.
-Rozpoznajesz ten głos, prawda? Powiedz mi. - złapałam go za
ramiona. - Powiedz.
-Ten głos... To głos mojej siostry. Bianci di Angelo.
Zamarłam w środku. Dlaczego córka Hadesa, siostra przystojnego
chłopaka (tylko cii!) i to na dodatek zmarła, miałaby do mnie
przemawiać?